Ale jeśli jest to jedyna okazja, aby odwiedzić tutaj, powiemy ci, gdzie wybrać się w Tallinie w ciągu jednego dnia z promu. Ponieważ jeden dzień to wciąż bardzo małostolicy Estonii, to postaraj się zawrzeć w zwiedzaniu wszystkie najciekawsze rzeczy, które na długo zapamiętasz, podziwiając zdjęcia zrobione podczas tej wyprawy.
Już Wam pisałam o tym, że 2 dni na zwiedzanie Tellinna w zupełności wystarczy. No chyba, że chcecie zajrzeć do każdego muzeum i kościoła – w takiej sytuacji jedźcie na dłużej. Obiecałam Wam też, że opowiem o tym co i gdzie warto zjeść będąc na weekend w Tallinnie. Co w niniejszym wpisie czynię. Planujecie spędzić weekend w Tallinnie? Być może będziecie chcieli skorzystać z mojego przewodnika po kompaktowej stolicy Estonii (tu znajdziecie link) albo podążycie tam, gdzie Was nogi poniosą. Polecam niespiesznie przespacerować się wąskimi uliczkami Starego Miasta, zejść z niego w stronę dworca kolejowego a następnie malowniczej dzielnicy Kalamaja. Ale o tym przeczytacie we wspomnianym wpisie. To co jeszcze polecam zrobić to zajrzeć do lokalnych sklepów spożywczych i poszperać po pułkach. Wypatrujcie na nich specjałów estońskiej kuchni i koniecznie spróbujcie. Jedna uwaga – we wszystkich opisanych miejscach płaciłam kartą, w opcji bezdotykowo. Gotówka nie będzie Wam w Tallinnie potrzebna – będzie wręcz przeszkadzała w szybkim załatwieniu płatności. Miejcie oczywiście kilka EUR pod ręką – na napiwki w restauracjach. . .1. CYNAMONOWE BUŁKI Te aromatyczne wypieki popularne są w całej Skandynawii a niektórzy (link) zaliczają do tego regionu również Estonię. Jak będziecie w Tallinnie koniecznie spróbujcie bułek z cynamonem oraz z kardamonem. Kupicie je w każdym sklepie, w piekarni, w cukierni. Ja zajadałam się nimi codziennie – kilka razy dziennie. Aż przesadziłam i teraz będę odpoczywać od nich aż do zimy – dłużej nie wytrzymam. W Tallinnie polecam odwiedzić piekarnię Pagarini w Kwartale Rotermann – tu różne wypieki kosztują 0,80 EUR za sztukę. . . A na świeże – jeszcze gorące bułki wybierzcie się do kawiarni/piekarni ROST – też zlokalizowanej w Kwartale Rotermann. Z samego rana, zaraz po otwarciu, będziecie mieli okazję nie tylko trafić na wolne krzesło ale też posmakować dopiero co wyjętych z pieca bułek. Do wyboru są cynamonowe, z kardamonem, z serem, z jabłkiem w cenie 2,00-2,50 EUR za sztukę. Za kawę zapłacicie od do 3,50 EUR – w zależności od tego, którą wybierzecie – klasyczną na espresso czy może przelew. . . .2. CIEMNY CHLEB ŻYTNI Spotkacie go wszędzie – w restauracji, kawiarni, sklepie, supermarkecie. Ciemny, w niektórych wersjach nawet czarny, chleb żytni jest kulinarną wizytówką Estonii. Trafiłam na czysty (bez przypraw), niewyrośnięty chleb uformowany i przekrojony już w kanapki firmy Leibur. Przyznaję – bardzo to wygodne. Wyciągacie z opakowania gotowe kanapki – wystarczy je tylko napakować wsadem i posiłek gotowy. Taka na przykład kolacja jak w pkt 3. Ale w piekarniach i sklepach możecie zaopatrzyć się w bochenki żytniego chleba. Tylko czytajcie albo pytajcie o skład bo możecie, tak jak ja, trafić na pieczywo z przyprawami. Z takim np. kminkiem albo anyżem. No i smutek wtedy może być wielki jak nie darzycie ich sympatią – ja nie darzę. . .3. ZAKWAS ŻYTNI – DO PICIA Lekko gazowany, słodkawy w smaku, lepiej smakuje dobrze schłodzony. Kupicie go np. w sklepach Rimi w sekcji z napojami typu cola. Cena to około 1,00 EUR za 1 litr napoju firmy Kali. No nie jest to moja bajka. Po pierwsze nie pijam gazowanych napojów bo moje jelita ich nie tolerują (pisałam Wam o mojej walce z IBS) a po drugie nie pijam słodzonych napojów. Więc trochę się pomęczyłam z tym Kali – zrobiłam dwa podejścia i się poddałam. Ale tak czy inaczej – polecam spróbować jak będziecie na weekend w Tallinnie. Zawsze to kolejne doświadczenie kulinarne. . .4. SZPROTKI Oto kolejny produkt wpisany na moją listę do zjedzenia – szprotki. Nic w tym dziwnego – Tallinn to bałtyckie miasto – posiada port, łowi ryby, zjada ryby. Szprotki zjeść możecie w restauracjach, barach, na targach a możecie je też kupić w sklepie i zjeść w hotelu czy apartamencie. Wybór jest spory – szprotki w oleju, szprotki marynowane w sosie własnym (chyba właśnie na takie trafiłam – zdjęcie poniżej), wędzone, smażone, z przyprawami, w warzywach. Jakie tylko sobie wypatrzycie. Pewne jest jedno – koniecznie spróbujcie kanapki z razowego chleba ze szprotkami. Oj mogłam do tej kanapki kupić jakieś ogórki albo kapary – wybiłyby się ponad słonawo-mdły smak tych szprotek i słodkawy zakwas. . . .5. MARCEPAN I CZEKOLADA Wyczytałam gdzieś, że Tallinn słynie z marcepanu. Nie zauważyłam miejsc, które specjalnie podkreślałyby ten fakt. Chyba spodziewałam się odnaleźć jakąś cukiernię, która specjalizuje się w tym słodyczach – a takiej nie znalazłam. Estonia ma za to producenta czekolady – firmę Kalev, która produkuje różne produkty czekoladowe a w Baltic Jaama Turg ma swój sklep firmowy. Marcepanowe cukierki znalazła, kupiłam i wszystkie zjadłam na miejscu. Polecam kupić choć w tym przypadku nie musicie podążać moim śladem i zjadać prawie wszystkich przy jednym posiedzeniu. . A oto co przywiozłam do Polski z Tallinna. puszkę szprotek – tym razem wędzonych różne wersje żytniego chleba w tym Muhu Leib z kminkiem i anyżem – ten znalazłam na lotnisku w Tallinnie czarną czekoladę firmy Kalev . Weekend w Tallinnie – wegańskie i przyjazne weganom miejscówki Lista przestawia lokale w kolejności odwiedzenia/jedzenia: . .1. RUBY Food & Cafe Czynne – codziennie z wyjątkiem sobót Kuchnia koszerna, przekąski . Przylot do Tallinna i przedostanie się z lotniska do wynajętego apartamentu zajęło mi około 2,5 godziny. A to oznaczało, że jak tylko odebrałam klucze i rzuciłam walizę na podłogę, ruszyłam w poszukiwaniu jedzenia. Całe moje szczęście, że miałam blisko do Kwartału Rotermann (Rotermanni) i znajdujących się tu knajpek. Była niedziela i kilka z nich było zamkniętych ale czynny był niewielki, koszerny lokal RUBY Food & Cafe serwujący bajgle, sałatki, małe przekąski i całkiem niezłą kawę. Na miejscu znajduje się też sklepik (kilka regałów) z koszernymi produktami. Duża kawa z owsianym mlekiem (całe szczęście się nie zważyło) i bajgiel z warzywami kosztował 11,30 EUR. . . .2. Vegan Inspiratsioon Czynne: codziennie od 09:00 do 22:00 Adres: u zbiegu ulic Pagari 1/Lai 44, Stare Miasto Kuchnia: wegańska (link) . Luźna atmosfera, większa przestrzeń, przyjazna obsługa – tego możecie się spodziewać po wegańskiej Vagankohvik Inspiratsioon. W tutejszej karcie znajdziecie duży wybór wegańskich dań – od sałatek, wrapów, dań na ciepło z woka, falafeli po dania dla dzieci, desery i ciekawy wybór napojów bezalkoholowych i tych z alkoholem np. lokalnych piw. Trafiłam tu w niedzielę, późnym popołudniem, szukając czegoś niewielkiego na kolację. Z menu wybrałam wegańską sałatka ziemniaczaną (6,40 EUR), ciasto czekoladowe z malinowym sosem (3,90 EUR) oraz lokalną, estońską ziołową herbatę (2,50 EUR). Smaczne to było i porcje wcale nie takie małe. . . .3. Veg Machine w Baltic Jaama Turg kuchnia – wegańska czynne – tak jak Balti Jaama Turg (link) . Veg Machine wyszukałam przez aplikację Happy Cow. Muszę przyznać, że działa ona całkiem sprawnie w Warszawie, Tallinie, w Helsinkach (o nich napiszę już wkrótce). A samo Veg Machine to niewielkie stoisko na terenie hali targowej, w którym zjecie dania typu street food. Ja wybrałam meksykańskiego wrapa (5,00 EUR). Na terenie Balti Jaama Turg znajduje się jeszcze wegańska cukiernia/kawiarnia Toormoor i kilka innych lokali, które w ofercie mają wybrane wegańskie dania. . . .4. La MUU W poprzednim wpisie o Tallinnie wspominałam Wam o kreatywnym centrum TELLISKIVI LOOMELINNAK (ang. Telliskivi Creative City). Tu traficie na kilka restauracji, kawiarnie i bardzo popularną lodziarnię La MUU, która w swojej ofercie na kilkanaście różnych smaków w tym kilka wegańskich. Ja skusiłam się na śmietankowo – owocowy Vegan Kiss (2,00 EUR za taką dużą porcję jak na zdjęciu poniżej). . . .5. Oivaline Tervislik Tort kawiarnia ze zdrową żywnością czynne: link do FB . W poprzednim wpisie o Tallinnie obiecałam Wam wspomnieć o tym gdzie zatrzymać się na kawę i jedzenie w dzielnicy Kalamaja. Nie ma tu dużego wyboru. Ani Google Maps (opcja wyboru restauracji w pobliżu lokalizacji, w której się znajdujecie) ani aplikacja Happy Cow nie wskazywały na wielki wybór lokali w tej okolicy. Google Maps była nawet lekko nieaktualna bo pokazywała kawiarnię, której pod wskazanym adresem już nie było. Ale udało się i w końcu dotarłam do ciekawego miejsca. Oivaline Tervislik Tort to przyjemna kawiarnia/restauracja urządzona nowocześnie w porównaniu do lokali obecnych na Starym Mieście w Tallinnie. Usiądziecie tu na wygodnych sofach, zamówicie ciasto z kawą lub coś bardziej wytrawnego – sałatkę a może kanapkę. Będą na spacerze w Kalamaja wstąpcie tu i złapcie chwilę oddechu. . . .6. Bliss Tray w budynku Solaris kuchnia – wegańska czynne: (link do FB) Ta wegańska, samoobsługowa restauracja, mieści się na 2 piętrze domu handlowego Solaris – dojdziecie do niej przechodząc przez sklep Apollo. . W Bliss Tray sami komponujecie swoje dania – macie do wyboru bufet ciepły i zimny. Wystarczy wziąć duży talerz i nałożyć na niego wybrane pozycje a następnie podejść do wagi i kasy w jednym. Waga zważy wasze danie i policzy cenę. Płatność odbywa się bezgotówkowo. Ja zdecydowałam się na ryż i kilka wersji duszonych warzyw na różne sposoby. Zapłaciłam za nie 8,51 EUR. Woda podawana jest bezpłatnie. Inne napoje np. kawę czy herbatę zamówicie przy barze znajdującym się blisko wejścia. Wstąpcie tu koniecznie – to jedno z nielicznych miejsc kulinarnych w Tallinnie, które nie mieści się w piwnicy albo zamkniętej hali. . . .7. Vegan Restoran V kuchnia – wegańska w wydaniu fine dining czynne – link do FB lokalizacja – Rataskaevu 12, Stare Miasto . Miałam to miejsce na liście do odwiedzenia i całe szczęście, że wstąpiłam tu już pierwszego dnia swojego pobytu w Estonii. Okazało się, że Vegan Ristoran V przyjmuje gości wyłącznie na wcześniej zgłoszone rezerwacje. Lokal jest malutki (w środku ma około 10 stolików z czego większość 2-osobowych) a jednocześnie jest bardzo popularny. Udało mi się zrobić rezerwację na ostatni dzień pobytu. Z krótkiej karty wybrałam polecaną przez obsługę przystawkę – sałatę “owoce morza” z łososiem z marchewki, glonami, ogórkiem i chlebkiem z soczewicy (5,00 EUR) a z dań głównych specjalność dnia – makaron nadziewany grzybowym farszem, podany z sosem z białego wina (9,50 EUR). I chociaż od roku alkoholu unikam to pijam go okazjonalnie – w ramach poznawania lokalnej kuchni. Do przystawki zamówiłam lokalne piwo Puhas LOVE warzone w Estonii przez Lehe Pruulikoda (4,00 EUR) a jako deser produkowany w Estonii likier/rum Old Tallinn (2,30 EUR). Kolacja w Vegan Rostoran V była największym wydatkiem podczas mojego pobytu w Estonii – i zdecydowanie wartym każdego euro centa. . . Jeżeli macie pytania śmiało piszcie via Facebook albo Instagram. Namiary znajdziecie na samej górze bloga. A jeżeli będziecie szukać noclegu w Tallinnie (i nie tylko) to skorzystajcie z mojego linka i rabatu 50 zł. .
- Всէ γቴτу
- И ֆуб
- Եሪачዔվուз ጻсዤгеւо
- А одуφаջυбоτ քате
Gdzie zjeść w Kownie jest pyszne? Miestro Sodas: w tej restauracji można zobaczyć, jak przygotowywane są potrawy, i posłuchać muzyki emitowanej spod klawiszy szkarłatnego pianina. Tutaj będziesz mógł skosztować różnych sałatek, na przykład z foie gras, kozim serem i orzechami, pierwszych dań (zwracaj uwagę na zupę jagodową
Każdy turysta, który po raz pierwszy przyjechał do tego lub innego miasta, oprócz zabytków lub sklepów, jest również zainteresowany dość naturalnym pytaniem - gdzie zjeść pysznie. Najlepsze restauracje w Tallinie są gotowe udowodnić swoim gościom, że mają nie tylko doskonałą kuchnię, ale także profesjonalną obsługę. narodowe potrawy Aby spróbować kuchni estońskiej, pierwszą rzeczą do zrobienia jest pójście do «MEKK». Najlepsza restauracja w Estonii z dobrym menu i daniami organicznymi. Dania legendarne przygotowywane są według starych estońskich przepisów «Olde hansa». Restauracja mieści się w średniowiecznym domu kupieckim, a wszystko w nim jest stylizowane na ten historyczny czas. Prawdziwa tradycyjna restauracja w Tallinie to «Kuldse Notsu Korts». Tutaj będą karmić wieprzowinę kapustą, sałatką grzybową i kiełbasami. Musisz pić wszystko z estońskim piwem. Kuchnia światowa Restauracje włoskie «Coccodrillo»; «Controvento»; «Antrykot». W restauracji serwowane są różnorodne dania kuchni międzynarodowej «Enzo», « «Dominik», «Cru», «Cityplatz» i «Chedi». Wszystkie te restauracje zaskakują nie tylko potrawami z całego świata, ale także ciekawymi wariantami.. Kuchnia chińska jest oferowana przez takie placówki jak «Karczma chińska», «Targi azjatyckie», «Aromat azjatycki». Na przykład w Tallinie są także instytucje rosyjskie, «Bałałajka», «Kogucik», «Nataszy» i «Cafe Puszkin». Dania kuchni gruzińskiej najlepiej smakują «Argo». Grill jest niesamowity, a wina są godne pochwały.. Kawiarnie Tallin słynie z kawiarni. Jest ich ogromna liczba i co może być lepszego niż dobrą kawę i świeże bułeczki, podziwiając stare ulice. Warto na przykład wejść «III Draakon». To bardzo romantyczny obiekt w średniowiecznym stylu. Stara kawiarnia XIX wieku «Maiasmok» Oferuje odwiedzającym nie tylko alkohol i kawę, ale także tradycyjne marcepany z Tallina. W «Cafe Josephine» jasne wnętrze i prawie wszystkie desery z ciemną czekoladą. Francuskie rogaliki i ciastka powinny się udać «Bonaparte Kohvik», i prezentowanych jest aż 12 odmian kawy «Kawa dla smakoszy». Bary z «żywy» muzyka: «Von krahli baar»; «Rock Cafe»; «Kolumbus Krisostomus». Przybywając do Tallina, chcę tu zostać na zawsze, aby powoli spacerować pięknymi ulicami i cieszyć się życiem. Niesamowita atmosfera tego miasta zmusza do zakochania się w nim raz na zawsze i odwiedzania go tak często, jak to możliwe. Zdjęcia Podobne artykuły
Helsinki to kameralne miasto, które można zwiedzić nawet w jeden dzień. Choć nie znajdziemy tu może urokliwego starego miasta z klimatycznymi kamieniczkami, ale i tak ma coś w sobie. Swój urok na pewno zawdzięcza położeniu na kilkudziesięciu wyspach i wysepkach nad Zatoką Fińską. Większość tych wysepek połączonych jest ze stałym lądem mostami tworząc niezwykle malowniczy
Jeśli ktoś mnie obserwuje w mediach społecznościowych, mógł zauważyć, że spędziłam majówkę na Dolnym Śląsku. Wybierałam się tam od dawna, bo a) np. we Wrocławiu M nie był, a ja właściwie też nie (wycieczka klasowa w 7. klasie podstawówki się nie liczy, skoro nic z niej nie pamiętam), b) uruchomiłam „projekt: babcia”, czyli chciałam zobaczyć miejsca, w których kiedyś mieszkała moja od Wrocławia, jeszcze przed właściwym długim weekendem, i spędziliśmy tam łącznie 2,5 dnia przed podróżą do Kotliny Kłodzkiej i na koniec w jeleniogórskie (z grubsza okolice Karpacza). Po namyśle może termin nie był najlepszy, przynajmniej jeśli chodzi o tereny pozamiejskie. Dawno nie jeździłam po wsi polskiej poza własnym województwem, jeszcze dawniej nie wyjeżdżałam na majówkę i nie spodziewałam się takiej liczby ludzi zwłaszcza w miejscach – jak sądziłam – nie topowych turystycznie. Nauczka na przyszłość (choć, z drugiej strony, o tej właśnie porze roku krajobrazy upiększa kwitnący rzepak).WROCŁAWMoże za bardzo chciałam, żeby miasto, o którym tyle słyszałam (+ babcia mieszkała ok. 20 lat, poznała dziadka i wzięła ślub), mi się spodobało. Tymczasem… trochę jak z Trójmiastem. Powinno przypaść do gustu, i jest wiele plusów, ale serce szybciej nie bije ;). Może błędem było pójście pierwszego wieczora ok. 22 na Rynek? Bo w dzień to miejsce też mnie nie zachwyciło, ale przynajmniej wszystkie pstrokate szyldy, neony i reklamy na historycznych budynkach nie były podświetlone. Niestety, jest to cecha wszystkich znanych mi polskich miast i miasteczek, która mnie razi i przeszkadza. (I dlatego mam stosunkowo mało zdjęć z Wrocławia – bo próbowałam fotografować tak, żeby w kadrze tych ‘ozdób’ nie było). Wiem jednak, że wiele osób nie widzi żadnego problemu 😉 (wnioskuję z zachowania innych turystów).Co mi się więc podobało? Park Szczytnicki, przez który przejechaliśmy się rowerem miejskim (po tym, gdy okazało się, że moje z rzadka używane konto Veturilo działa i we Wrocławiu, i po tym, gdy udało nam się w końcu znaleźć dwa sprawne rowery… ;). Chciałam przede wszystkim zobaczyć Halę 100-lecia oraz Ogród Japoński (w którym chciałam odtworzyć zdjęcie Babci wcześniej tu pokazywane, ale pagoda się zmieniła… i liczba ludzi w tle również ;), ale ostatecznie podobała mi się dużo bardziej dalsza, mniej uczęszczana część parku. Przy okazji obejrzeliśmy też modelowe osiedle WUWA (gratka, jeśli ktoś lubi modernizm). Na plus też zaliczam Ogród Botaniczny w Ostrowie Tumskim (ale to doświadczenie, które moim zdaniem trudno zepsuć – jeśli się lubi ogrody botaniczne) i wystawę stałą w Centrum wszystkim jednak wielkim plusem Wrocławia jest to, że można tam dobrze zjeść; ba, dla gastronomii mogłabym nawet wrócić ;). Moje typy poniżej. Na śniadanie: DinetteNic nowego, lokal znajduje się w chyba każdym rankingu wrocławskich śniadań, sama słyszałam rekomendacje od ok. 10 osób. I były one zasłużone: wybór ogromny, gdybym nie była przy pierwszej wizycie ufiksowana na jajka po turecku, długo bym dumała, co wybrać. Były smaczne, podane z własnym pieczywem, jednak jeszcze bardziej sycące niż te, które samą robiłam (wydaje mi się, że to kwestia ilości jogurtu) i bardzo długo potem nie byłam głodna. Za drugim razem wybrałam opcję twarożek i warzywa, i też był to smaczny wybór, choć również większy niż się spodziewałam. Na wynos zamówiliśmy również bajgle. Co ciekawe, Dinette piecze je z innego niż zazwyczaj ciasta, tzn. w moim odczuciu to bardziej tureckie simit, co mi całkiem małe co nieco: W kontakcie/Craft na ManhattanieW sumie w przypadku W kontakcie powinnam powiedzieć „na hummus”, bo knajpka to właśnie serwuje: hummus w wielu postaciach, z różnymi dodatkami. Nie spodziewałabym się, że hummus + kapusta czy + kalafior to mogą być rzeczywiście udane połączenia a zostałam mile zaskoczona. Zupełnie przypadkiem dzięki wizycie w tym miejscu odkryliśmy też ciekawotkę architektoniczną pt. Manhattan, tj. białe (odnowione) i ciemnoszare (nieodnowione) bloki a la Gwiezdne Wojny, które mnie osobiście się całkiem z zewnątrz spodobały. Do jednego pawilonu przytuliło się także kilka food trucków (tzn. widzieliśmy trzy), tworzące Craft na Manhattanie. Udało nam się następnego dnia z jednego wozu kupić (i zjeść) całkiem smaczne kolację: Oda BistroO Odzie przeczytałam u Nakarmionej Stareckiej, zachęciłam się, obejrzałam zdjęcia potraw, na koniec zobaczyłam, że cena menu degustacyjnego to 95 zł – i uznałam, że nie ma nad czym się zastanawiać ;). Po wizycie mówię: idźcie! Może porównania do kuchni Trzópka są trochę na wyrost, ale dania są ciekawe i mimo ich restauracyjnego charakteru, można wyciągnąć także pomysły do wykorzystania w domu, jak choćby masło borowikowe czy dodatek świeżych liści szczawiu w zupie. Z zestawu pięciu dań nr jeden był dla nas… deser, a rzadko się to zdarza (poza pierwszą wizytą w Tamce). To ciastko, które widzicie w dolnym prawym rogu zdjęcia, zawierało, uwaga, grzyby (oraz kaszę manny). Wiem, że brzmi to dyskusyjnie, ale smakowało wspaniale – inne oblicze swojskiej kremówki ;). Nr dwa była wspomniana piwo: Browar Stu MostówJeśli lubicie piwo, chcecie popróbować różnych gatunków i popatrzeć sobie na kadzie, warto przejechać się na Karłowice (w ramach #babciaprodżekt zapoznawałam się z dzielnicami miasta) do Browaru Stu Mostów. Przetestowaliśmy kilka piw jasnych, w tym co najmniej dwa pale ale (obydwa bdb), nitro stouta (powtórek nie będzie 😉 oraz Schopsa, który jest również specyficznym produktem, bo tak naprawdę rekonstrukcją historyczną. Mnie przypomniał pierwsze piwo uwarzone przez M kilka lat temu ;), ew. piwo miodowe z Olde Hansa w Tallinie. Jeśli chodzi o jedzenie, nie liczcie na lekkie warzywne dania: raczej mają na celu stworzyć konkretną podkładkę pod piwo, a przystawki są wielkości dań głównych (albo zamówiliśmy same przystawki i wyszliśmy bardzo najedzeni).Na zakupy spożywcze: Hala TargowaTu trochę się waham, bo jako osoba poniekąd wychowana na Hali Mirowskiej i wciąż robiąca tam czasem zakupy nie mam wrażenia, że wrocławska Hala Targowa oferuje wybitny asortyment (zajmuje także mniejszą powierzchnię niż jej stołeczny odpowiednik, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę okoliczne targowisko), choć ciekawy wydaje mi się dość duży udział towarów kolonialnych (hiszpańskich, tureckich itd.) do zwykłych straganów warzywnych. No i w Warszawie nie ma takiej fajnej antycznej windy ;).I na koniec powinna być jeszcze kategoria „Na kawę”, ale nie będzie, bo nie znalazłam niestety miejsca, które by mi naprawdę pasowało, a te polecane (np. Cafe Targowa w ww. opisanej Hali) WROCŁAWIEMZ Wrocławia ruszyliśmy do Kotliny Kłodzkiej: po krótkim przystanku w Kamieńcu Ząbkowickim zwiedziliśmy Kłodzko (gdzie okazało się, że kawiarnia Kavosh, w której schowaliśmy się przed deszczem, robi zupełnie przyzwoite espresso macchiato) i zjechaliśmy do Pałacu Piszkowice, naszej bazy przez trzy dni. Na lokalizacji mi zależało ze względu na bliskość do Bożkowa (skąd pochodziła moja rodzina), ponadto mieszkanie w pałacu, który jest w trakcie renowacji i dopiero się otworzył dla gości jest ciekawym doświadczeniem (zwłaszcza, jak można porozmawiać z właścicielem-pasjonatem). Jeśli Wam nie przeszkadza, że jest to work in progress, bardzo polecam (zwłaszcza w porze roku/aurze która pozwala spędzić trochę czasu na którymś tarasie ogrodu). Dodatkowym plusem jest bliskość całkiem dobrej restauracji w Pałacu Kamieniec (4 km z Piszkowic, co można potraktować jako odległość spacerową, nawet jeśli jest to spacer brzegiem szosy, więc jedliśmy tam dwa razy). Dla nas była to także dobra lokalizacja do paru wycieczek pieszych niekoniecznie drogą utwardzaną. Od jakiegoś czasu chciałam pojechać w Góry Stołowe – właściwie to od kiedy przeczytałam Boczne drogi, czyli od jakichś trzydziestu lat. Szczeliniec (istotny dla akcji powieści 😉 wyobrażałam sobie jednak nieco inaczej, i nie chodzi mi akurat o infrastrukturę z czasów PRL, a raczej ukształtowanie terenu. Tak się złożyło, że pojechaliśmy tam na samym początku, i już na widok parkingu uznałam, że może jednak turystów nie brakuje (mimo dość wczesnej pory, chłodu, wiatru i kiepskiej widoczności). Kolejne trasy (okolice Radkowskich Skał czy Góry Złote z Jawornikiem Wielkim) zaplanowałam bardziej kameralne, choć, jak się okazało, też więcej osób niż na to liczyłam miało ten sam pomysł ;). Jak to ujął M: „Wszystko przez Przerwę-Tetmajera”, pijąc do siły turystyki pieszej w narodzie polskim. Obiektywnie jednak powinniśmy się cieszyć z aktywności fizycznej kontra stereotypowa wizja majówki pt. pokotem koło grilla, a atrakcyjne tereny i widoki w końcu do tego zachęcają. Te wędrówki przerywaliśmy sobie zwiedzaniem uzdrowisk typu Kudowa czy Lądek Zdrój. To pierwsze miasto pozostanie dla mnie „tym z retro kuchnią”, przy czym mam na myśli takie niedawne retro. Może zdjęcie poniżej wyjaśni najlepiej, o co chodzi ;). Nie wiem, jak wy, ale ja takiej porządnej zapiekanki, jak w latach 80. mogłam kupić dwie minuty spacerem od bloku, nie jadłam właśnie od lat 80. A na widok deseru z galaretką (w kawiarni Sissi – jaka znajoma nazwa ;0 – w budynku Domu Zdrojowego) zaczęłam nucić „Jesteśmy na wczasach”. Warto dodać, że większość deserów i tortów w gablotkach zawierała galaretkę, ale niestety kremu sułtańskiego nie widziałam (a był to kiedyś mój ukochany deser).Dodatkowo wyjeżdżając z okolic Kłodzka pokrótce zwiedziliśmy Świdnicę, która mnie miło zaskoczyła. Podobał mi się Kościół Pokoju wraz z przylegającym (dość niestety zaniedbanym) cmentarzem, a także pobliska dwa dni urlopu spędziliśmy „z widokiem na Śnieżkę”, w Miłkowie, trochę kontynuując klimaty retro, bo pod pewnymi względami w Pałacu Spiż czas się zatrzymał ;). Jeśli macie ochotę na dania obiadowe z bukietem surówek (które moim zdaniem są bardzo dobrą tradycją) albo na śledzia, który ma i śmietanę, i surowe jabłko, i sporo cebuli na boku, a do tego całkiem dobre piwo (większość gości kupuje hurtem na wynos), wpadnijcie tam na obiad. Nie liczyłabym jednak na dania wegańskie czy jarmuż. Z tym łatwiej będzie w Karpnikach, dokąd pojechaliśmy do restauracji, a to, że mieści się w (kolejnym) zamku, było dodatkowym bonusem ;). Jedliśmy zupy-krem (burak/papryka) oraz mięso (jagnię/dziczyzna) – wszystko smaczne, może nie wyjątkowo odkrywcze, ale nie wahałabym się polecić innym (podobnie jak ww. Kamieniec). Wcześniej tego samego dnia zamiast wspiąć się na Śnieżkę (co przed Szczelińcem nawet rozważałam), mokliśmy w Rudawach Janowickich, ale choć z punktu widokowego (tzn. Małej Ostrej) było widać głównie chmury, była to całkiem satysfakcjonująca wpis podróżny wyszedł dłuższy niż planowałam – ciekawe kto dobrnął do końca ;). Dodam, że nie opisywałam wszystkich miejsc, w których się zatrzymywaliśmy, bo starałam się skupiać na plusach. Może jednak przegapiłam jakieś prawdziwe perełki? Jak tak, proszę o info, przyda się na następny raz.
Zebraliśmy w jednym miejscu firmy z branży gastronomicznej z okolicy. Jeśli znasz taką, której brakuje, daj znać komuś w lokalu, że musi to szybko nadrobić. Jakie miejsca z dobrym jedzeniem w Pelplinie znajdziesz poniżej? Mogą to być: burgerownia. makaroniarnia.
Im więcej tym weselejJak dojechać do Rygi?Dojazd z lotniska w Rydze do centrum miastaNocleg w RydzeSpacerem po Rydze – czyli 16 miejsc, które trzeba zobaczyć – w tym jedno nietypowe 😉Stare Miasto w RydzeDom Kotów, czyli dość osobliwy symbol RygiKatedra w RydzeKatedra Św. Jakuba w Rydze Kościół św. Piotra w Rydze Stary kościół św. Gertrudy w Rydze Dom Bractwa Czarnogłowych i pomnik Rolanda w Rydze Trzej BraciaWyspa KipsalaMuzykanci z BremyPomnik wolnościŁotewska Opera NarodowaSobór Narodzenia Pańskiego w Rydze Parki w RydzeZamek w RydzeDzielnica Art Nouveau – secesyjna RygaHale Targowe CentraltirgusCyrk – nietypowa atrakcja w RydzeRyga poza StarówkąGdzie zjeść w Rydze? Rozengrāls Folkklubs ALA pagrabs Province restaurantHale Targowe CentraltirgusCo zjeść w Rydze?Bezpieczeństwo w Rydze – o czym warto pamiętać w przypadku kradzieży i jak się przed nią uchronićPodstawy bezpieczeństwa w podróży Coś mi się wydaje, że te nasze weekendowo-babskie wypady staną się tradycją. Pierwszy był w Berlinie i było naprawdę fantastycznie, o czym możecie przeczytać TUTAJ. Drugi wyjazd zawdzięczamy Szalonej Środzie w LOT. Dzięki tej promocji udało nam się kupić bilety w przystępnej cenie do stolicy Łotwy – Rygi. Mało tego wykorzystałyśmy też przedłużony, listopadowy weekend ( więc nie musiałyśmy brać urlopu, którego pod koniec roku zazwyczaj brakuje;) Jedyne czego się obawiałyśmy to pogoda, bo wiadomo w listopadzie, zwłaszcza na północy może być różnie: wietrznie, zimno, deszczowo. Chociaż z drugiej strony… jak się leci bez dzieci to jest sporo opcji i możliwości alternatywnego spędzania czasu nawet przy złej pogodzie. Można na przykład zwiedzić miejscowe knajpki i ogrzać się lokalnym trunkiem (w Rydze jest to Rīgas Melnais balzams – Czarny Balsam dla ciała i ducha;), można skorzystać ze SPA, które akurat oferuje hotel, można też odwiedzić galerie i muzea i nikt nie będzie jęczał i marudził że „długo jeszcze” albo „nudaaa…” 😉 A poza tym, nie ma przecież złej pogody, są tylko źle dobrane ubrania:) Im więcej tym weselej Początkowo miałyśmy lecieć we trzy, tak jak do Berlina, ale przed samym wylotem dołączyły do nas jeszcze dwie dziewczyny. Ciekawa byłam tego czy się dogadamy. Wiadomo, że im więcej ludzi tym jest weselej i jest więcej pomysłów i planów, no ale są też różne przyzwyczajenia i różne oczekiwania co do sposobu zwiedzania. W związku z czym częściej trzeba chodzić na kompromisy. Muszę jednak przyznać, że stworzyłyśmy całkiem ciekawy i zgrany team, który poradził sobie nawet w najcięższym momencie naszego wyjazdu… Jakim? Przeczytacie o tym w dalszej części wpisu. Jak dojechać do Rygi? Do stolicy Łotwy bardzo łatwo można dostać się samochodem. Odległość jest stosunkowo niewielka (667 km z Warszawy), a wycieczkę można dodatkowo połączyć ze zwiedzaniem innych krajów bałtyckich jak Litwa, Estonia, czy nawet Finlandia. My, jak już wspomniałam, skorzystałyśmy z promocji LOT-u i do Rygi poleciałyśmy samolotem z lotniska Chopin w Warszawie. Dojazd z lotniska w Rydze do centrum miasta Odległość z lotniska Lidosta Riga do centrum miasta wynosi około 13 km. Po wyjściu z lotniska, naprzeciwko znajduje się postój taksówek, które do centrum jadą jakieś 10-15 min ich koszt to mniej więcej 8-10 euro. Zaraz za postojem i parkingiem jest przystanek autobusowy, z którego bezpośrednio do centrum odjeżdża linia autobusowa 22 i expresowy minibus o numerze 322. Bilety można kupić w biletomacie na przystanku autobusowym za 1,15 euro lub u kierowcy za 2 euro. Przy zakupie w biletomacie sugerujemy użyć karty płatniczej, automat nie wydawał reszty i transakcja nie mogła zostać zrealizowana. Cały przejazd trwa około pół godziny, mini bus jedzie troszkę krócej, bo ma mniej przystanków. Nocleg w Rydze Nocleg tradycyjnie zarezerwowałam poprzez stronę Booking. Ryga oferuje sporo noclegów w przystępnych cenach o przyzwoitym standardzie i w bardzo dobrych lokalizacjach. A z racji tego, że miasto nie jest duże to w zasadzie każda lokalizacja wydaje się być atrakcyjna. Nasz hotel Wellton Riga Hotel & Spa znajdował się przy samej Starówce, a z okna roztaczał się widok na budynek Łotewskiej Akademii Nauk i hale targowe Centraltirgus. Warto sukcesywnie przed wyjazdem sprawdzać stronę bo my na przykład dzięki temu trafiłyśmy na super promocję i za połowę ceny miałyśmy nocleg ze śniadaniem i z możliwością jednorazowego (ale zawsze;)) skorzystania ze strefy spa. Super opcja, idealna na damski wypad 😉 Spacerem po Rydze – czyli 16 miejsc, które trzeba zobaczyć – w tym jedno nietypowe 😉 Stare Miasto w Rydze W 1997 roku wpisane zostało na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO i jest bezapelacyjnie punktem obowiązkowym zwiedzania Rygi. Uchodzi za najpiękniejsze Stare Miasto wśród stolic krajów bałtyckich. Podobno ustępuje tylko Starówce w Tallinie, cóż… myślę, że niebawem to ocenię. Ryska Starówka jest niewielka, zadbana i kolorowa z brukowanymi, wąskimi uliczkami, z wieloma urokliwymi kawiarenkami i restauracyjkami, z charakterystycznymi kościelnymi budynkami i przepięknymi kamienicami utrzymanymi w różnych stylach architektonicznych. Większość miejsc, które przedstawię poniżej można zobaczyć w zasadzie w trakcie jednego spaceru z przerwą na kawę, obiad i kieliszek Czarnego Balsamu. Dom Kotów, czyli dość osobliwy symbol Rygi To duży, żółty budynek utrzymany w secesyjnym stylu, z dwiema wieżyczkami na których umiejscowione zostały rzeźby kotów z wygiętymi grzbietami i podniesionymi ogonami skierowanymi w swoim kierunku. Zgodnie z legendą tylne części tych kotów pierwotnie zwrócone były w kierunku biur Wielkiej Gildii, w których mieścił się klub bogatych, niemieckich kupców, którzy to nie chcieli przyjąć w swoje szeregi pewnego kupca – Łotysza Plume. W ten sposób chciał się on zemścić i dać im do zrozumienia, że mogą „pocałować go pod ogon”. Jednakże obrażony prezydent Gildii wytoczył Łotewskiemu kupcowi proces sądowy. Proces ten trwał podobno dziesięć lat, a wyrok jaki zapadł nakazywał odwrócenie kotów ogonem 😉 Kotów w samej Rydze nie widziałyśmy za dużo, w sumie to nie spotkałyśmy w trakcie tego weekendu żadnego. Być może było im za zimno? Widziałyśmy za to takie śmieszne, oryginalne i jak dotąd przeze mnie niespotykane domki umiejscowione w różnych punktach na Starówce. Katedra w Rydze Ryska katedra to obecnie największa protestancka świątynia krajów bałtyckich. Katedra Św. Jakuba w Rydze Kościół św. Piotra w Rydze Kościół Św. Piotra jest jednym z największych zabytków architektury sakralnej w Rydze. Najstarsza wzmianka o tym kościele pochodzi z 1209 roku. Stary kościół św. Gertrudy w Rydze Dom Bractwa Czarnogłowych i pomnik Rolanda w Rydze To też jeden z symboli Rygi, który i trzeba zobaczyć i w sumie to nie da się go nie-zobaczyć;) W pewnym momencie miałam wrażenie, że wszystkie drogi prowadzą właśnie do Domu Bractwa Czarnogłowych i pomnika Rolanda. Budynek, w którym obecnie znajduje się muzeum został całkowicie zniszczony podczas II wojny światowej. W obecnym wyglądzie został oddany do użytku w 1999 roku. To właśnie tu w 1921r. został podpisany Traktat Ryski, a wcześniej, coś około XVIw była tu siedziba stowarzyszenia bogatych, nieżonatych (stan cywilny „wolny”- taki był wymóg) niemieckich kupców. A tu dowiecie się dlaczego Czarnogłowych? Trzej Bracia Trzej Bracia to po prostu trzy średniowieczne kamieniczki znajdujące się na Starym Mieście w Rydze. Analogicznie nazwą nawiązują do Trzech Sióstr, czyli trzech kamienic w Tallinie. Wyspa Kipsala Wyspa Kipsala to takie miejsce w Rydze, położone po drugiej stronie Dźwiny, w którym ma się wrażenie, że czas się zatrzymał. Jest to niewielka wysepka zabudowana drewnianymi, kolorowymi domkami w stylu, jak dla mnie, takim trochę skandynawskim. W domach tych mieszkali niegdyś głównie marynarze i rybacy. W tej chwili te historyczne domy przeplatają się z nowo wybudowanymi, ale klimat wyspy jest zachowany i całość tworzy piękny, spójny obraz. Ze Starówki na wyspę Kipsta można dojść pieszo. Po przejściu przez most Vansu Tilts trzeba kierować się w prawą stronę. Jest to niesamowicie spokojne miejsce, wręcz idealne na nieśpieszny, niedzielny spacer, na przykład aby złapać chwilę oddechu przed nadchodzącym tygodniem. Poza tym roztacza się stąd przepiękny widok na panoramę Rygi. Muzykanci z Bremy To niewielkich rozmiarów pomnik wykonany z brązu i usytuowany obok kościoła św. Piotra. Przedstawia bohaterów baśni braci Grimm pt. „Muzykanci z Bremy”: osła, psa, kota i koguta ustawionych jeden nad drugim. W baśni zwierzęta te zaglądają przez okno, natomiast rzeźba ma wydźwięk polityczny i tutaj zwierzęta patrzą przez żelazną kurtynę. Rzeźbę podarowało Rydze miasto Brema. Pomnik wolności Pomnik Wolności, potocznie nazywany przez Łotyszów Mildą, jest kolejnym symbolem Rygi. Znajduje się on w centrum miasta i stanowi bazę wypadową do zwiedzania. Więcej informacji historycznych przeczytacie TU. Łotewska Opera Narodowa Sobór Narodzenia Pańskiego w Rydze Jest to obecnie największa cerkiew prawosławna znajdująca się w krajach bałtyckich – ma 40m wysokości. Zbudowana została wg projektu rosyjskiego architekta Nikołaja Czagina w latach 1876–1883 w stylu neobizantyjskim. Na żywo robi niesamowite wrażenie zarówno na zewnątrz jak i w środku. Parki w Rydze Parki, w których byłyśmy bardzo urokliwie prezentowały się w listopadzie. Wyobraziłam więc sobie, jak pięknie musi tu być w rozkwicie wiosny i latem. Zamek w Rydze Przemierzałyśmy Ryską Starówkę wzdłuż i wszerz, w dzień i w nocy, ale do samego zamku nie udało nam się dojść. Oglądałyśmy go z pewnej odległości, powtarzając sobie, że jeszcze tylko zobaczymy „coś tam coś tam” i pójdziemy do zamku. Niestety czasu nie starczyło, ale muszę przyznać, że z oddali prezentował się całkiem przyzwoicie. Następnym razem na pewno się do niego wybierzemy i to zapewne w pierwszej kolejności 😉 Obecnie znajduje się tam siedziba prezydenta Łotwy i muzeum. Dzielnica Art Nouveau – secesyjna Ryga Szacuje się, że w całej Rydze jest około 800 budynków utrzymanych w stylu secesyjnym. Największe ich zagęszczenie znajduje się na ulicy św. Alberta i na sąsiadujących z nią ulicach Elizbetes i Strēlnieku. Spacer po dzielnicy Art Nouveau to bez wątpienia jeden z ważniejszych punktów zwiedzania tego miasta. Charakterystyczne dla secesji są faliste linie, asymetria, a przede wszystkim bogactwo ornamentyki roślinnej i zwierzęcej umieszczone na budynkach i uzupełnione o pastelowe barwy. To wszystko można obejrzeć podczas krótkiej przechadzki wyżej wymienionymi ulicami. To taka secesja w pigułce. Odchodząc dalej od Starówki również można zobaczyć wiele budynków w stylu secesyjnym poprzeplatanych gdzieniegdzie drewnianą zabudową. To wszystko rzutuje na niezwykle urokliwy i niepowtarzalny charakter Rygi. Hale Targowe Centraltirgus Centraltirgus to pięć hal targowych umiejscowionych w pobliżu dworca autobusowego i kolejowego. Hale te zbudowane zostały pod Lipawą jako hangary pod sterowce. W 1926 roku rozebrano je i przywieziono do Rygi w celu zaadoptowania ich pod hale targowe. Otwarcie hal nastąpiło w 1930 roku i od tego czasu, z małymi perturbacjami po drodze, działają po dziś dzień. Zostały nawet zapisane do UNESCO. W halach działa około 3000 stoisk z warzywami, owocami, kiszonkami, mięsem, rybami itp. Można tu też smacznie i całkiem niedrogo zjeść. Bardzo klimatyczne miejsce – polecam. Niedaleko hal znajduje się charakterystyczny budynek – Akademia Nauk Łotwy – jest niezwykle podobny do naszego warszawskiego Pałacu Kultury i Nauki. Cyrk – nietypowa atrakcja w Rydze To było dla nas totalne zaskoczenie. W czasie spaceru do komisariatu, zupełnie przez przypadek trafiłyśmy na niezwykłe miejsce – cyrk stacjonarny! Pierwszy raz w ogóle o czymś takim się dowiedziałam. A to wcale nie jest taka nowość. Ryski cyrk został zaprojektowany w 1888 roku przez pierwszego Łotysza – Janis Fridrihs Baumanis, który zdobył wykształcenie z dziedziny architektury. Jest to jedyny stacjonarny cyrk w krajach bałtyckich i jeden z pierwszych w Europie. Jest to miejsce w który nakręcono pierwszy film w Rydze. Wcześniej były dwa wejścia do budynku jedno dla publiczności, a drugie dla koni. Obecnie trwa przebudowa obiektu w celu przywrócenia jego poprzedniego wyglądu. Natomiast cały czas odbywają się tu występy i przedstawienia kulturalne zarówno rodzimych jak i zagranicznych gości. Dzieci natomiast uczą się tu i poznają tajniki różnych cyrkowych dyscyplin. Ryga poza Starówką Gdzie zjeść w Rydze? Najlepiej skupić się na Starówce:). Znajdziecie tu mnóstwo klimatycznych knajpek z pysznym jedzeniem zarówno kuchni łotewskiej jak i międzynarodowej. I to w bardzo przystępnych cenach – oczywiście jak na stolicę. Rozengrāls Jednym z takich miejsc jest utrzymana w średniowiecznym stylu restauracja Rozengrals mieszcząca się przy ulicy Rozenna 1. Miejsce to cechuje dbałość o każdy szczegół, zarówno w wystroju jak i w serwowanych potrawach. Tutaj naprawdę możecie poczuć się jak w średniowiecznej sali, wszędzie palą się świeczki, a kelnerzy ubrani są w charakterystyczne dla danej epoki stroje. Folkklubs ALA pagrabs W tym klubie byłyśmy dwa razy. Za pierwszym razem, w sobotę naszukałyśmy się miejsca, żeby usiąść. Było mnóstwo ludzi, ale warto było dla niesamowitego klimatu z muzyką na żywo i dla pysznego jedzeniem. Za drugim raz zaszłyśmy tam, bo już był późny wieczór i nie bardzo chciało nam się szukać czegoś nowego. W niedzielę w lokalu było spokojnie, więc bez trudu znalazłyśmy miejsce. Kapela grała na żywo, co było naprawdę super. Dodatkowo ogłosili Happy Hours na piwka z darmową wyżerką dla gości- indyk z ziemniaczkami i kiszoną kapustą! No cóż.. oczywiście polecamy to miejsce;) Province restaurant Tak często mijałyśmy w czasie naszego zwiedzania restaurację Province, że na sam koniec postanowiłyśmy w niej zjeść. Okazała się całkiem przyjemnym miejscem ze smacznym jedzeniem. Hale Targowe Centraltirgus Warto tu zawitać żeby zobaczyć jak wyglądają te hale w środku, warto zrobić zakupy i warto też zatrzymać się na ciepły posiłek z zimnym piwkiem. Co zjeść w Rydze? Kuchnia łotewska nie należy do zbyt wyszukanych i oryginalnych, a już na pewno nie należy do lekkich. Dominują w niej potrawy ziemniaczane, takie jak na przykład doskonale znane nam placki ziemniaczane, a także potrawy mączne, jak pielmieni (czyli pierogi) i dania mięsne. Mają też w swojej kuchni sporo dziwnych kiszone. Oprócz kiszonej kapusty czy kiszonych ogórków popularnych również u nas, można spróbować kiszonej papryki, kiszonego czosnku, marchewki a nawet kiszonych jabłek. Polecam spróbować danie, które do tej pory spotkałam tylko w Rydze – szary groszek z przyrumienionym boczkiem, cebulką i serem, może być podane w ciemnym łotewskim chlebku. Na drinki polecamy udać się do baru Ezitis migla, gdzie muzycznie można przenieść się do czasów studenckich (moich czasów studenckich ;)) Na kawę i rozgrzewający łotewski balsam Rīgas Melnais balzams zatrzymałyśmy się w Pagalms. Czarny Balsam rozgrzał nas lepiej niż czarna kawa, nic dziwnego – smakuje jak krople żołądkowe… A na deser z czystym sumieniem i z pełną odpowiedzialnością rekomenduję Wam cukiernię, a w zasadzie nie cukiernię tylko eklerownię FAT CAT znajdującą się przy ulicy Mazā Jauniela, LV-1050. Znajdziecie tu mnóstwo wariacji na temat eklerów – malinowe, czekoladowe, toffi, oreo itd itp, więc jeżeli jesteście fanami tych ciastek to koniecznie musicie zajrzeć do Fat Cat. Bezpieczeństwo w Rydze – o czym warto pamiętać w przypadku kradzieży i jak się przed nią uchronić W Rydze raczej jest bezpiecznie, mniej więcej tak jak w większości miast europejskich. Spacerowałyśmy nocą po całej Starówce i nie czułyśmy zagrożenia. Może dlatego, że byłyśmy w takim trochę martwym okresie turystycznym, bo powiedzmy sobie szczerze, listopad nie jest zbyt obleganym miesiącem na odwiedzenie stolicy Łotwy. Jednakże mimo poczucia bezpieczeństwa i braku tłumów nie uchroniłyśmy się przed typowym ryzykiem w czasie podróży – czyli kradzieżą. Jedna z nas została okradziona, w środku dnia, w środku miasta. Po szoku, niedowierzaniu i wkurzeniu zaczęłyśmy analizować jak mogło do tego dojść i jesteśmy prawie pewne, że do zdarzenia doszło pod pomnikiem Muzykantów z Bremy. Niewielka, ale jednak kolejka do zrobienia zdjęcia przy pomniku i jeden człowiek pozujący dobre 3 minuty… Jak to się mówi: okazja czyni złodzieja. Skradziony został portfel z pieniędzmi i dokumentami. Szczęście w nieszczęściu, że koleżanka miała dodatkowo paszport, wiec nie trzeba było jechać do ambasady, żeby wyrobić duplikat. Oczywiście zablokowała wszystkie karty i zgłosiła kradzież dowodu, a następnie razem z patrolem policji, który akurat przejeżdżał udała się na komisariat zgłosić kradzież. My w tym czasie przeszukałyśmy okolicę, niestety jak można się było domyśleć, niczego nie znalazłyśmy. Następnego dnia trzeba było ponownie udać się na komisariat, aby odebrać przygotowane i przetłumaczone przez policję zaświadczenia o zgłoszonej kradzieży. Podstawy bezpieczeństwa w podróży Niby nic poważnego się tym razem nie stało – na całe szczęście, ale pamiętajcie o podstawowych zasadach bezpieczeństwa w podróży: pieniądze trzymajcie w różnych miejscach, np w torebce, w kieszeni, w saszetce-nerce, a część zostawcie ukryte w pokoju hotelowym – w sejfienajlepiej jak będziecie mieć ksero dowodu osobistego lub paszportu, ewentualnie zróbcie zdjęcie tym dokumentomstarajcie się trzymać plecaki, torebki, saszetki z przoduzachowajcie czujność zwłaszcza w miejscach popularnych wśród turystów, w których znajduje się mnóstwo osóbszczególną czujność zachowajcie w środkach komunikacji miejskiejdobrze mieć zapisany adres naszej ambasady i adres najbliższego posterunku policji, można też, jak w naszym przypadku, zatrzymać patrol policji i poprosić o pomocpo zdarzeniu zablokujcie karty płatnicze, można to zrobić na stronie swojego banku lub dzwoniąc na infoliniestarajcie się zachować spokój
Gdzie zjeść w Bukowinie Tatrzańskiej? Przegląd karczm na Podhalu – ciąg dalszy Karczma Giewont. Karczma Giewont to miejsce z długa tradycją – goście zawitali do niej po raz pierwszy w 1997 roku. To niewielkie, kameralne miejsce w centrum Bukowiny Tatrzańskiej. Wystrój i wnętrze lokalu utrzymane jest w góralskim stylu.
Kiedy w Polsce pięć miast rywalizuje o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016, u tegorocznego zwycięzcy trwa prawdziwa uczta kulturalna. Stolica nie tak odległej geograficznie, ale i trochę tajemniczej Estonii wabi turystów licznymi propozycjami. Podpowiadamy co, gdzie i kiedy szczególnie warte jest naszej uwagi w Tallinie. Przy wyborze miast na Europejską Stolicę Kultury bierze się pod uwagę dwa główne kryteria: „europejski” wymiar miasta oraz jego stosunki z mieszkańcami. I dlatego tak istotne jest, że pomimo trwającej przez setki lat przynależności najpierw do Rosji, potem do ZSRR, Tallinn pozostał przede wszystkim miastem skandynawskim. Dziś stara się prezentować jak najbardziej europejskie oblicze, wykorzystując przysługujący mu zaszczytny wybrzeża„W 2011, najlepsze historie Europy opowiedziane będą w Tallinie!” Tak brzmi hasło przyświecające kulturalnym wydarzeniom w estońskiej stolicy. Na ten rok zaplanowano największe w historii Estonii przedsięwzięcie, polegające na opowiadaniu o wszystkim, co wywodzi się z inspiracji morzem, językiem estońskim oraz Estończykami, a przede wszystkim Tallinem. Nieważne, czy opowiadanie to splecione zostanie ze słów, namalowane, wyśpiewane czy odegrane na scenie. Bez znaczenia, czy będzie długie, czy krótkie, nowoczesne czy zainspirowane tym, co pierwotne – najważniejsze, żeby było prawdziwie co w tym roku dzieje się w Tallinie jest więc opowieścią o historii Estończyków. O ich przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, tradycyjnej kulturze i zachodzących w niej zmianach. Festiwale muzyczne, wydarzenia z zakresu sztuk wizualnych, literatury, folkloru, ale i najnowszych zjawisk życia społecznego według pomysłodawców stanowią jedno wielkie opowiadanie o mieszkańcach kraju nad Morzem większe wydarzenia kulturalne przyporządkowane zostały do trzech wyodrębnionych z opowiadania tematów: historie wspólnego śpiewania, historie z życia dawnego miasta, historie marzeń i niespodzianek. W Tallinie codziennie odbywa się coś, co stanowić może cząstkę tego wielogłosu, który wciąż opowiada i opowiada o przeczytać: Tallinn w środku wakacji: nocleg + przelot za 500 złEstończycy na rowery!Fundacja Tallinn 2011, wraz z innymi organizacjami bierze udział w projekcie Eesti Rattarikkaks! (co można przetłumaczyć jako Estonia Rowerowa). Akcja propaguje dojazd do pracy na jednośladach, jako ekologicznych środkach transportu. Starania o równouprawnienie rowerów w przestrzeni miasta, poza wieloma zaletami tego środka komunikacji, ma nadać estońskiej stolicy prawdziwie europejski wygląd. Pomysłodawcy liczą przy tym, że w pewien sposób wpłynie to na styl życia jej zakończył się Talliński Tydzień Rowerowy, promujący kulturę cyklistów. W jego ramach odbył się Bicycle Film Festival, którego idea przywędrowała do Europy z Nowego Jorku. To tam przed dziesięcioma laty miała miejsce pierwsza edycja. Festiwal, na który każdy może zgłosić film niezależnie od formy, byle dotyczył kultury rowerowej, zadomowił się w wielu miastach Ameryki Północnej, jak również naszego Rowerowy, który odbył się w Tallinie po raz pierwszy, był dla cyklistów okazją do spotkania oraz promocji wszystkiego, co związane jest z ich pasją. Od sprzętu, przez sztukę, po własne przeczytać: Estonia – paleta kontrastówFolklor i urbanistykaTegoroczna Stolica Kultury nie stara się jednak budować swojego wizerunku wyłącznie z elementów zaczerpniętych ze współczesnej kultury Zachodu. Niedaleko od centrum Tallina, w Rocca al Mare, znajduje się skansen będący rekonstrukcją osiemnastowiecznej wioski rybackiej. W Noc Świętojańską otworzą się przed turystami tradycyjne obchody, związane z najkrótszą nocą w roku. Nawiązują one do pogańskich korzeni Estonii, składających się na magiczny folklor kraju znad Zatoki nad przeszłością dominuje teraźniejszość. Ważnym wydarzeniem tego lata w Tallinie będzie festiwal instalacji miejskich LIFT11. Rozpocznie się on 12. czerwca i potrwa do połowy września. Festiwal ten stanowi przedsięwzięcie nie do przecenienia. Składające się na niego prace będą cieszyć oko, odzwierciedlać praktyczny zmysł zagospodarowania przestrzeni oraz skłaniać do refleksji nad kierunkami rozwoju festiwalu ujrzymy także dziesięć prac z pogranicza sztuki i architektury. Rozmieszczone w przestrzeni miasta w rozmaitych formach będą wydobywały z otoczenia szereg zupełnie nowych znaczeń oraz modyfikowały miejski krajobraz z korzyścią dla Tallina. Jego mieszkańcy będą jednocześnie prowokowani do odkrywania na nowo miejsc, które stanowią stały element ich codzienności. Trzy spośród festiwalowych projektów związane są z zagospodarowaniem wybrzeża, które mogłoby stanowić ogromny atut estońskiej stolicy W odczuciu młodych artystów nie jest ono dostatecznie LIFT11 są przykładem dążenia do nowoczesności i rozwoju. To także dowód na to, że stolica Estonii wciąż jest na początku tej drogi – a to oznacza, że jeszcze długo będzie tutaj o czym szczegółowych informacji o wydarzeniach w tegorocznej Europejskiej Stolicy Kultury znajdziecie pod tymi adresami:
Kluby i dyskoteki w Tallinie. Club Hollywood (Vana-Posti 8, Tallinn) Otwarte od środy do soboty od 23.00 do 5.00 Jeden z najpopularniejszych i najmodniejszych klubów w Tallinie, Hollywood jest zawsze zatłoczony, bogaty i pulsujący energią: zdaniem wielu najlepszy klub stolicy, wizyta obowiązkowa! Jego lokalizacja, w samym sercu Starego
City break do Tallina? Czy 2 dni wystarczą na poznanie miasta ? Co warto zwiedzić w tym czasie, a co sobie odpuścić? Ile pieniędzy przeznaczyć na podróż i pobyt ? Gdzie nocować ? Co lokalnego warto zjeść ? Skłamałbym, gdybym napisał, że wszystkie moje podróże to jeden wielki spontan. O ile wybór samego miejsca docelowego opiera się na aktualnych promocjach lotniczych lub autokarowych, o tyle sam pobyt staram się zaplanować. Nic dziwnego, skoro w wielu przypadkach mam średnio dwa dni na dobre poznanie odwiedzanego miejsca. Tallin szczerze mnie zachwycił. Nawet słaba pogoda nie zmieni we mnie tej fascynacji. Suplementem do tego artykułu jest dodatek poświęcony praktycznym poradom dotyczącym pobytu i zwiedzania Tallina. Zapoznaj się z nim dopiero po przeczytaniu tej relacji. Na jej końcu jeszcze raz podam link do poradnika 🙂 Co zwiedzić w 2 dni w Tallinie? Jak dotrzeć do Tallina ? Każdy, kto wybiera się do Wilna, Rygi czy Tallina, zazwyczaj wybierze transport autobusowy. Ja skorzystałem z przejazdu w dobrej cenie ówczesnym Polskim Busem. Od czasu mojej wyjazdu trochę się zmieniło. W okresie jesienno-zimowym podróż z Warszawy czy Bydgoszczy do Tallina, zakupiony na stronie Flixbusa jest realizowany przez Eurolines Lituania. Obecnie najtańszy bilet w jedna stronę zaczyna się od 79 zł. Trzeba się jednak nastawić nawet na koszt 176 zł w jedna stronę (ok. 350 zł/obie strony). Cała droga zajmuje ok. 16 godzin. Do wyboru, oprócz Eurolines i przelotu mamy: Ecolines, Luxexpress i Sindbad. Możemy też zdecydować się na wariant- przejazd do Wilna lub Rygi, pozwiedzać miasto i przesiąść się na połączenie do Tallina innego przewoźnika. Będzie to pierwszy artykuł podzielony na część będącą relacją z podróży i pobytu i drugą- poradnikową. Nie chcę zanudzać w relacji, zbędnymi szczegółami. Dla osób planujących taka podróż dodatkowy poradnik będzie, mam nadzieję, cennym uzupełnieniem. Najpierw przeczytajcie proszę poniższy artykuł. Potem zapraszam Was do poradnika. Termin pobytu r wyjazd z Warszawy powrót z Tallina Koszty w Tallinie Bus Lublin-Warszawa-Lublin 24 zł Warszawa-Tallin-Warszawa 80 zł (Flixbus) Nocleg – Hostel 16eur Old Town Munkenhof 75 zł (37,50zł/dobę) – podlinkowałem ten hostel bo jest spoko, w dobrej lokalizacji i cenie. Sami sprawdźcie. Świetną alternatywą jest Old House Hostel, szczególnie, jeśli nie jedziecie sami, tylko we dwoje lub kilka osób. Można też skorzystać z oferty portalu Airbnb. Korzystaliście już ze zniżki? Suma kosztów (bez wyżywienia): ok. 180 zł Transport Flixbus jadąc z Warszawy, zatrzymuje się jeszcze w Wilnie i Rydze. W samym Wilnie czeka nas jeszcze szybka przesiadka do innego autokaru, tym razem dwupoziomowego. W Tallinie mamy możliwość zakończenia podróży na przystanku przy porcie lub, na co sam się zdecydowałem- na głównym dworcu autobusowym. Kiedy już dotrzemy na miejsce, pamiętaj o zmianie czasu- przestawiamy zegarki o godzinę do przodu. Z dworca, możemy przejść się do centrum miasta. To zaledwie 15-20 minut drogi. Po drodze mijam duże centrum handlowe Viru Keskus, pod którym znajduje się ważny punkt komunikacyjny, lokalny dworzec autobusowy. W przeciwieństwie do dworca głównego, obsługuje on tylko lokalne połączenia. Kierując się w stronę Informacji turystycznej, mijam jedną z bram miejskich- Viru, przy której aktualnie prowadzone są prace remontowe. Stad już dość dobrze widać, że Tallin jest właścicielem pięknego starego miasta. A to dopiero początek. Przechadzając się wybrukowanymi uliczkami po tej części starówki, przyglądam się witrynom, jeszcze zamkniętych o tej godzinie punktów handlowych. Wśród nich znajduje się sporo kawiarni, restauracji, księgarni i niezliczona ilość muzeów. Tak, to jedno z największych zaskoczeń w tym mieście. Przygotowując się do wyjazdu, zauważyłem ponadprzeciętną ilość tych punktów na Tallińskiej mapie kultury. Teraz przekonuje się naocznie, że niskie bezrobocie w dużym stopniu uzależnione jest od ogromnej ilości pracowników zatrudnionych w tutejszych muzeach 🙂 W Informacji Turystycznej odbieram przygotowaną dla mnie Tallin Card na 48 godzin. W takim mieście jak to koniecznie trzeba skorzystać z tej prostej formy zaoszczędzenia na transporcie i atrakcjach turystycznych. Przez główny plac starego miasta, na którym jeszcze nie raz się pojawię, kieruję się do hostelu 16 € Old Town Munkenhof. Najbliższym muzeum, znajdującym się od hostelu jest Muzeum Miejskie Tallinna Linnamuuseum. Budynek nie bez powodu przypominający dom kupiecki mieści się ekspozycja szlaków morskich. Sporo tu makiet i modeli. Ogromna makieta miasta, modele budynków, statków, portrety mieszczan, wystawa naczyń z porcelany. Sporo elementów audiowizualnych. Dodatkowym atutem jest możliwość korzystania z audio przewodnika w kilku językach, angielskim. Jest to jedno z wielu miejsc w Tallinnie, któ®e tak bardzo przypominają mi budynki, które znam z Rygi. Już po zwiedzaniu muzeum, pięknymi uliczkami spaceruję w stronę kolejnej atrakcji, jaką jest Muzeum Historii Estonii- Eesti Ajoloomuuseu. To ciekawe miejsce mieści się niedaleko ratusza. Zresztą najważniejsze atrakcje w Tallinie znajdują się zazwyczaj w promieniu ok. 30 minut pieszo od centrum starego miasta. Zbiory muzealne robią wrażenie. Ekspozycja pokazuje historyczny rys od czasu średniowiecza do czasów obecnych. Tysiące monet, przedmiotów codziennego użytku na przestrzeni lat. Pora na słodkości. Tallin jest niewątpliwie stolica marcepanu. Jednak z tamtejszych legend mówi o małej aptece, w stolicy Estonii, która wyprodukowała lek „na poziom cukru we krwi oraz złamane serce” o charakterystycznym, migdałowym smaku. Tak to ja się mogę leczyć 😉 Obok odwiedzonego przeze mnie niedawno, znajduje się Muzeum Marcepanu „Kalev”. Nie jest to z pewnością klasyczne muzeum. Bardzo łatwo go przeoczyć, ponieważ wygląda z zewnątrz dość niepozornie, jak witryna cukierni. Jednak już po wejściu do środka, do nozdrzy dociera charakterystyczny, słodki zapach łakoci. Po lewej stronie od wejścia odbywa się pieczołowita ręczna produkcja marcepanu. Warto przyjrzeć się temu procesowi z bliska. Bierze w nim udział 60 letni Otto Kubo, który również dzieli się chętnie informacjami związanymi z historią tego miejsca. Tuż obok znajduje się najstarsza kawiarnia w Estonii dumnie nosząca nazwę „Maiasmokk”, czyli „Łasuch” 🙂 Tutaj możecie zaopatrzyć się w słodkości lub, zdecydowanie taniej, choć już bez tej niecodziennej atmosfery, w mieszczącym się niedaleko sklepie spożywczym Rimi, jednym z niewielu w obrębie i okolicy starego miasta. Nie najadam się za bardzo słodkościami, bo przyszła pora na obiad. Jednym z częściej wymienianych miejsc na kulinarnej mapie tego miasto jest z pewnością, znajdujący się w budynku ratusza, III Draakon. Okazuje się, że w pełni zasługuje na rekomendację. Już od samego wejścia jest to nietypowe miejsce. Jak na średniowieczna stylizacje przystało, jest tu dosyć ciemno. Jedyne źródła światła to nieliczne świece. Początkowo myślałem, że może serwowane potrawy nie zasługują no to, żeby za bardzo im się przyglądać. Okazało się jednak, że nie tylko dobrze wyglądają, ale i jeszcze lepiej smakują. Zamawiam więc słynną zupę z renifera – Elk Soup. Smakuje lepiej niż to, co sobie wyobrażałem. Warto odwiedzić nawet tutejsza toaletę. Wszystko jest stylizowane na dawne czasy. Zrobienie dobrego zdjęcia w takim miejscu zdecydowanie wymaga statywu 🙂 A skoro fotografii mowa, przenieśmy się kilkanaście metrów dalej, do Muzeum Fotografii. Dziesiątki, jeśli nie setki aparatów fotograficznych oraz przykłady zdjęć wykonanych nimi. Najstarsze modele Kodaka, Nikona- te wielkie pudłowe, i te w wersji miniaturowej. Gratka dla fanów fotografii. Przypominam, że w tym mieście prawie wszędzie jest blisko 😉 Tak po kilku minutach pieszo trafiam do leżącego u stóp wzgórza Toompea, Kościóła św. Mikołaja – Nigiliste Muuseum. To mój imiennik i jednocześnie patron kupców i żeglarzy. Choć budynek powstał w średniowieczu, został bardzo zniszczony w trakcie II wojny światowej, co pokazują liczne fotografie. Teraz jest to muzeum sztuki i sala koncertowa. Cały czas trwają prace renowacyjne. Kiedy wchodziłem do niewielkiego Adamson-Eric Museum, byłem pewien, że to muzeum sztuki japońskiej. Jest jednak zdecydowanie czymś więcej. Powiem tak… ilość obrazów nie przytłacza 😉 Za to te, które się tu znajdują, mają w sobie jakąś dziwną moc. Miejsce to nie należy jednak moim zdaniem do tych, które warto zobaczyć. I powoli wchodzę na wzgórze Toompea, to jedno z najciekawszych miejsc w mieście. Stare Miasto podzielone jest na Górne i Dolne. Pierwsze stanowiło centrum władzy, zarówno świeckiej, jak i duchownej; zamieszkiwane było przez zarządców i rody szlacheckie. Rezydentom Toompea przysługiwały prawa obywatelskie. Ich uzyskanie nie było łatwe — zarządcy dokonywali ostrej selekcji, nadając obywatelstwa tylko tym, którzy przy okazji pomnażania swoich majątków inwestowali w rozwój metropolii. Dolne Miasto zamieszkiwali rzemieślnicy i drobni kupcy, którzy początkowo nie posiadali żadnych praw. Konsekwencją podziału Tallina na Dolne i Górne Miasto było wprowadzenie prawa zabraniającego przemieszczanie się z jednej części do drugiej bez specjalnego zezwolenia. W bramie prowadzącej na Toompea do dziś widnieje ślad po zamkach, na które była zamykana. Obie części miasta połączono dopiero w XIX w. Tutaj zachowały się najważniejsze części murów miejskich i wież. System Tallińskich obwarowań liczy prawie 2 km murów, 26 baszt i kilka bram. Warto wiedzieć, że stare miasto zostało w 1997 wpisane na listę światowego kulturowego dziedzictwa ludzkości UNESCO. Znajdujemy się przy Tallitorn, z którego widać już zarówno wieżę Kiek in de Kök, jak i przez znajdującą się tu bramę, majestatyczny Sobór św. Aleksandra Newskiego. Ciekawość zaprowadzi nas zapewne schodami na wyższą część znajdującej się tu baszty, połączonej zadaszonym przejściem z niewielką, romantyczną restauracyjką. Rozpościera się z niej przyjemny widok. Wspomniany wcześniej Sobór jest pięknie podświetlony nocą. Warto zajrzeć do środka. Budynek jest na prawdę ogromny. Jakieś 500 m stąd rozpościera się najpiękniejsza panorama na dużą część miasta. Koniecznie trzeba przyjść tu późnym wieczorem, kiedy jest już ciemno, a światła wyraźnie podkreślają walory miasta o zmroku. Tuż obok znajduje się siedziba parlamentu, również pięknego nocą. Chcąc zdążyć jeszcze przed zamknięciem Muzeum Okupacji, mijam duży pięknie podświetlony krzyż, górujący nad placem Vabaduse oraz znajdujący się również na placu kościół św. Jana. Muzeum Okupacji, choć niewielkie, robi duże wrażenie ze względu na poruszoną w nim tematykę, bardzo dobitnie podkreśloną zgromadzonymi tam eksponatami. Ciekawostka jest wystawa czasowa poświęcona postaci Ingrid Bergman. Do tej pory nie wiem co wspólnego z tematem okupacji ma jej postać, ale faktycznie daje to nieco odpoczynku od ciężkiego tematu panującego w muzeum. Wracając do hostelu, mijam świąteczny jarmark bożonarodzeniowy, który przyciągnął o tej porze ogromne rzesze turystów i miejscowych. Bardzo chciałbym zobaczyć kiedyś to miejsce jeszcze raz, tym razem przykryte śniegiem 🙂 Kolejny dzień przywitał mnie fantastyczną pogodą. Od 10 rano zaplanowałem zwiedzanie podziemi Kiek in de Kök. Poprzedniego dnia zdążyłem tylko wejść na wieżę, ponieważ zwiedzanie podziemi z anglojęzycznym przewodnikiem możliwe było dopiero następnego dnia. W lochach znajduje się ciekawa wystawa prezentująca losy mieszkańców Tallina w różnych okresach historycznych. Przewodnik przekazuje bardzo dużo praktycznych informacji. Tuz przez właściwym zwiedzaniem czeka nas kilkunastominutowy film, pokazujący w zabawny sposób historię Estonii i Tallina. Wiedza przekazana w pigułce. W trakcie zwiedzania czeka na nas tez niespodzianka, dzięki której możemy się przenieść w czasie 🙂 Moim zdaniem miejsce to należy do absolutnego must see Tallina. Skoro mam już Tallin Card, warto trochę pojeździć 🙂 Jeszcze przed przyjazdem zdecydowałem, że nie wyjeżdżam bez odwiedzenia wieży telewizyjnej znajdującej się w odległości ok. 10 km od centrum. Najpierw więc podjeżdżam tramwajem pod centrum handlowe Viru. Stąd odjeżdża autobus nr pod wieżę TV. Pogoda do tego czasu zdążyła się już nieco popsuć. Zaczął padać niewielki deszcz, a niebo się zachmurzyło. Mimo tego plan musi być wykonany 😉 Wjeżdżam windą na najwyższe piętro. Tam, jeśli pogoda sprzyja i mamy dobrą widoczność, zasięg naszego wzroku pozwoli na dostrzeżenie tego, co znajduje się kilkanaście kilometrów stąd. Ja nie miałem tyle szczęścia tym razem. Skupiłem się więc na przetestowaniu wszystkich atrakcji, jakie są na platformie. Na dole budynku znajduje się też wzorcowe studio telewizyjne, w którym możemy bezpłatnie, dla zabawy nagrać jeden ze scenariuszy newsa, korzystając z promptera. Gotowy materiał możemy przesłać sobie lub znajomym @ jako fajną pamiątkę. Mimo siąpiącego deszczu, jadę w pobliże pałacu Kadriorg. Bogato zdobione wnętrza po prostu powalają. Nieopodal znajduje się Pałac Prezydencki. 5 minut pieszo, a naszym oczom ukaże się nowoczesne, ogromne Muzeum Sztuki KUMU. Każde piętro muzeum zawiera setki dzieł sztuki- głównie malarstwo i rzeźbę. Nadszedł czas na najważniejszy punkt zwiedzania. Zostawiłem go sobie na koniec, chociaż może nie była to najlepsza decyzja. Spędziłem tu sporo czasu, aż do zamknięcia, do 19:00. To Muzeum Lennusadam Sea Harbour. Na wystawie znajdziesz wiele interaktywnych eksponatów i symulatorów. Można wziąć udział w szkoleniu ratowników, odbierać sygnał SOS jako lider misji ratunkowej, angażować się w wiele innych ciekawych zajęć. Jest to jedno z najlepszych muzeów, w których dotąd byłem. W muzeum znajduje się całe mnóstwo świetnych ekspozycji multimedialnych i kilka interaktywnych. I największa atrakcja muzeum- historyczny okręt podwodny Lembit. Nie będziecie się tu nudzić – skorzystajcie z możliwości zrobienia sobie zdjęcia w mundurze i wysłania go później @. Jest dużo atrakcji dla dzieci – symulatorów lotów samolotem, jazdy motorówką, można zrobić sobie zdjęcie w mundurze. W muzeum znajdziemy mnóstwo pełnowymiarowych żaglówek, osprzętu wojskowego jak i stanowisk interaktywnych. Istnieje możliwość wypicia kawy w muzealnym barze, jak i zakupu pamiątek związanych z Estonią i samym muzeum, w znajdującym się blisko wejścia głównego sklepiku. Poza tym obok hangaru z eksponatami stoi przycumowany lodołamacz Suur Toll (wyprodukowany ponad 100 lat temu w szczecińskiej stoczni) – warto wejść do środka i zobaczyć jak urządzono cześć dla załogi i z bliska zobaczyć np. silniki, piece itp. Oficjalna strona muzeum. Cena biletu wstępu: Normalny 15 € Ulgowy 8 € (dzieci w wieku 9-18 lat i studenci z legitymacją ISIC/ITIC) Rodzinny 30 € (dla 2 osób dorosłych ich dzieci w wieku do 18 lat) Późnym wieczorem wracam do hostelu, mijając jeszcze charakterystyczny punkt w mieście- Grubą Małgorzatę Paks Margareeta. Ciekawostka – budynek był odrestaurowany przez konserwatorów z Torunia – przypuszczam, ze to oni zostawili pewien ślad:-) napis „TORUŃ” ułożony z białych kamyków w lastryko na schodach. Na koniec zahaczam jeszcze o piękna uliczkę, niedaleko hostelu, Katariina Käik. Koniecznie przejdźcie się tam wieczorem. Suplementem do tego artykułu jest dodatek poświęcony praktycznym poradom dotyczącym pobytu i zwiedzania Tallina. Znajduje się TUTAJ. Czy ten artykuł był dla Ciebie wartościowy? Będę wdzięczny za komentarze poniżej. Jeśli potrzebujesz dodatkowych informacji albo masz propozycje/sugestie dotyczące tej relacji, chętnie je poznam. Dzięki Tobie wartość kolejnych artykułów może być jeszcze lepsza. Chcesz być na bieżąco z kolejnymi relacjami z wyjazdów i poradami? Zapraszam na profil Życie w podróży na Facebook’u. Zapraszam Cię również do zapisania się do Newslettera. Gwarantuję tylko wartościowe treści, żadnego spamu. 9 votes Article Rating
Ateny – grecka kuchnia. Grecka kuchnia słynie z lekkości, powszechnie używanej oliwy z oliwek, fety oraz wytrawnego wina. Tradycyjnymi potrawami, które trzeba spróbować to moussaka, souvlaki, pastitsio, gyros no i oczywiście sałatka grecka, w której nie znajdziecie ani grama sałaty.
Podcast: Play in new window | Download Tallin to jedna z tych europejskich stolic, które wydają się być gdzieś tam hen, na trzecim planie. Takie miejsca odkrywa się często ze szczególną fascynacją, gdyż zazwyczaj nie mamy wobec nich specjalnych oczekiwań, a na miejscu okazuje się, że na każdym kroku przytrafiają się jakieś smaczki. By te tallińskie smaczki smakowały Wam jeszcze lepiej serwuję dziś odcinek, który pomoże zwiedzić Tallin tanio. Gościem odcinka jest Kuba Zygmunt znany w internecie jako Sądecki Włóczykij. Kuba spędził w Estonii rok w ramach wolontariatu i zapewne jest też pierwszym Polakiem z językiem estońskim na poziomie zaawansowanym, którego poznacie. Z podcastu dowiesz się: Jak tanio dotrzeć do Tallina? Jak sprawnie dotrzeć z lotniska do centrum miasta? Czego unikać żeby nie płacić za bilety na komunikację miejską 2x drożej? Jakie bilety na komunikacje są najlepsze dla turystów? Jak zapewnić sobie darmową komunikację miejską? Jak wynająć samochód od kogoś w Tallinie po niskich cenach? Które darmowe atrakcje Tallina warto zobaczyć? Jaka karta przyda się osobom, które planują dużo zwiedzać w Tallinie? Co zrobić żeby odwiedzić muzea w Tallinie z 50% zniżką? Kiedy odwiedzić Muzeum Narodowe za darmo? Gdzie tanio zjeść w Tallinie w średniowiecznym klimacie? Jak kupować w estońskich sklepach 30,50% taniej? Czy kawiarnie w Tallinie to dobre miejsce na… lunch? … i pewnie jeszcze kilka ciekawych porad w nagraniu się znajdzie 🙂 Odcinka MNB o Tallinnie można posłuchać tutaj: Słuchaj także na: Spotify | Youtube | iTunes | PocketCast | RadioPublic | Breaker Lista miejsc i stron, o których rozmawiamy w nagraniu: TallinCard Plaża Pirita Plaża Vincii Wzgórze Zamkowe Wzgórze Toompea Punkt widokowy Kohtuotsa Punkt widokowy Patkuli Cerkiew Aleksandra Newskiego Katedra Toomkirik Klasztor św. Brygidy Linnahall Markety Maksima, Rimi, Selver Targowisko Keskturk Kawiarnie Kohvik Restauracja Kompressor Restauracja Kolmasdrakoon Hesburger wolontariat europejski EVS Dzięki serdeczne za wysłuchanie podcastu. Teraz nie pozostaje już nic innego jak ruszyć do Tallina na własnych, niskobudżetowych zasadach 🙂 Za każdą recenzję i subskrypcję na iTunes, jeżeli akurat słuchasz podcastu korzystając z tego narzędzia, będę bardzo wdzięczny. Gdybyś przypomniał/a sobie, że ktoś z Twoich znajomych śmiga do Tallina możesz zrobić sporo dobrego podsyłając mu nagranie 😉 Jeśli masz ochotę na więcej tutaj znajdziesz poprzedni odcinek podcastu Miasta na budżecie, w którym Asia i Żaneta Barskie dają nadzieję na niedrogie zwiedzanie Aten.
W ostatni weekend (sb-wt) byliśmy z kolegą w Tallinie. Lecieliśmy LOT (bilety pół roku wcześniej kupione za 119 zł). W sumie spaliśmy w Tallinie 3 noce (Hotel Economy przy dworcu kolejowym ul. Koplii 2c - pokój 2os ze śniadaniem za 85E /3 dni - więc ok 14 E/os/dobę). Prom do Helsinek - w nd 28E (kupowany w piątek przed wylotem).
Czas się pakować. Rozpoczyna się nasz ostatni dzień w Tallinie. Po porannym śniadaniu wykwaterowujemy się z hostelu, pozostawiając jednocześnie większy bagaż, aby po raz ostatni wyjść na miasto. Długi weekend minął tak szybko, jak się pojawił. Zanim jednak powrócimy do kraju, czeka nas całodzienny spacer po kolejnych interesujących zakątkach estońskiej stolicy. Zatem – chodźmy! Kamienne mogiły w pobliżu klasztoru Dominikanów, Tallin Jak na złość zaczyna padać. Cóż mamy poradzić. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to przelotne opady i iść dalej. Skręcamy w znany już sobie pasaż św. Katarzyny i podziwiamy zabudowania kompleksu klasztornego Dominikanów z XIII w. Przybyli oni do Rewla w 1246 r. i uzyskali pozwolenia na wzniesienie klasztoru i kościoła św. Katarzyny. Zakonnicy, poza modlitwą, zajmowali się handlem rybami oraz warzeniem piwa. Po przyjściu reformacji klasztor został zamknięty, a kościół po siedmiu latach spłonął (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Niestety w sezonie zimowym nie ma możliwości zwiedzania kompleksu (chyba że spróbujecie skontaktować się osobiście i zamówić grupowe zwiedzanie – będzie to jednak więcej kosztować). Obiekt jest dostępny dla indywidualnych turystów od do Opłata za wstęp wynosi €3. Na miejscu zobaczycie wnętrza średniowiecznego klasztoru: refektarze, sypialnie i inne pomieszczenia, z których korzystali zakonnicy. Wejście do muzeum znajduje się od strony ulicy Müürivahe. Zaraz po przejściu pasażu św. Katarzyny należy skręcić w lewo, a następnie jeszcze raz w lewo, przechodząc przez bramę. Z uwagi na sezon zimowy zadowalamy się podziwianiem kamieni nagrobnych ze spalonego kościoła św. Katarzyny Aleksandryjskiej, które wystawiono przy pasażu. Docieramy do ulicy Müürivahe i skręcamy w prawo. Mimo niepewnej pogody i siąpiącego deszczu handlarze rozkładają swoje stoiska, licząc na to, że turyści dopiszą i będą mogli coś zarobić. Większość sprzedawców oferuje swetry, czapki, rękawiczki i wszelkiego rodzaju odzież. Miejsce charakterystyczne. Po lewej stronie uliczki ciągną się średniowieczne mury Tallina. Jeśli chcemy, możemy wyjść po schodach i oglądać okolicę z góry. Oczywiście za opłatą. My decydujemy się iść na piechotę w kierunku ratusza. W Tallinie… Po drodze wstępujemy na pocztę przy ulicy Viru. Majka, zgodnie z tradycją, wysyła pocztówki do kraju. Jak już wspomniałem w swoim pierwszym wpisie o Tallinie, jeśli macie ochotę na oryginalny prezent z miasta, możecie tu nabyć piękne, stylizowane na średniowieczne, ręcznie robione pocztówki. Warto wydać trochę więcej euro i mieć coś takiego. Przynajmniej ja tak uważam, ale zależy co się komu podoba. O gustach się przecież nie dyskutuje… :). Mijamy bar z szyldem misia pijącego piwo i dochodzimy do Placu Ratuszowego. Kierujemy się w stronę ulicy Dunkri i podążamy nią aż do samego końca. Na niewielkim placu zauważamy ładną, niewielką studnię, a właściwie jej pomnik, bo prawdziwa już nie istnieje. Niby nic takiego, a jednak… . Z Kocią Studnią, bo tak się ona nazywa, związana jest mroczna historia (właściciele i miłośnicy kotów proszeni są o opuszczenie tego fragmentu tekstu, gdyż może być on dla nich wstrząsający). W miejscu tym od XIV stulecia stała studnia, z której korzystali okoliczni mieszkańcy. To co działo się przez ten czas nie jest do końca ustalone. Jedna z wersji wydarzeń opowiada, iż mieszkańcy wrzucali do niej martwe koty. Druga z kolei mówi, że koty wrzucano, owszem, jednak nie tylko martwe, ale i żywe. Dlaczego tak czyniono? Ponoć średniowieczni Tallińczycy wierzyli, że w studni mieszka duch diabła, który domaga się ofiar ze zwierząt. W przeciwnym wypadku źródło wyschnie, a mieszkańcy będą mieli problem. Oprócz owiec i bydła głównymi ofiarami przesądu były niestety bezdomne koty. Właśnie dlatego dzisiejsza nazwa studni nawiązuje do tamtych dramatycznych wydarzeń. Co się tyczy wody to owszem, źródło nie wyschło, ale możecie się domyśleć, że martwe zwierzęta nie wpłynęły pozytywnie na jej jakość i w XIX w. konieczna była likwidacja studni. Jeśli o mnie chodzi… chcę wierzyć w pierwszą, mniej tragiczną wersję wydarzeń… . Kocia studnia, Tallin Wspominając kocie ofiary, skręcamy w prawo w „ulicę restauracji” – Niguliste, a następnie wspinamy się na zamkowe wzgórze Toompea. Dla smakoszy oraz osób z pełnym portfelem to idealne miejsce. Przy ulicy znajdują się najlepsze restauracje w mieście (wg rankingu Tripadvisor), ale i najdroższe (tych z Placu Ratuszowego nie wspominam, bo one są już w ogóle poza wszelkimi rankingami i zdzierają kasę niemiłosiernie), zatem jeśli już miałbym się decydować gdzie zjeść, mając dużo pieniędzy, wybrałbym właśnie ulicę Niguliste. Wzgórze Toompea, inaczej zwane Górnym Miastem, to najstarsza część średniowiecznego Tallina. Dla Estończyków miejsce ważne i symboliczne. Tu bije serce miasta. Tu, jeśli wierzyć legendzie, pochowano szczątki legendarnego Kaleva. Dla narodu estońskiego wzgórze znaczy tyle, co dla Czechów Wyszehrad i Hradczany razem wzięte, dla Polaków krakowski Wawel, a dla Węgrów Esztergom. Będąc w Tallinie, trzeba tu po prostu zajrzeć! Wapienne wzgórze wznosi się na wysokość 50 m Jego geneza ma związek z ostatnim zlodowaceniem, choć legenda mówi co innego… . Zgodnie z nią, po śmierci Kaleva – bohatera i obrońcy kraju – jego żona Linda postanowiła upamiętnić małżonka, usypując kurhan. Znosiła głazy tak długo, aż utworzyły one obecne wzgórze Toompea. Jeden spośród nich wypadł jej z rąk. Linda zapłakała, a łzy, które wylała, utworzyły jezioro Ülemiste. Kamień, który rzekomo upuściła, rzecz jasna stoi przy zbiorniku. Na cześć wspaniałej żony nazwano go Lindakivi (Głaz Lindy). Syn małżeństwa – Kalevipoeg (dosł. syn Kaleva) – chcąc oddać cześć pracowitej matce, osadzie obronnej, która później powstała na usypanym przez nią wzgórzu, nadał miano Lindanise (Łono Lindy, Sutek Lindy). Tak według legendy powstał Tallin, a ściślej wzgórze Toompea 🙂 (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Naszym pierwszym celem, który wybraliśmy na odwiedziny, jest prawosławny sobór św. Aleksandra Newskiego. Choć wielu mieszkańcom Tallina i Estonii może się to nie podobać (osobiście doskonale ich rozumiem), świątynia wrosła na stałe w pejzaż Tallina i zamkowego wzgórza. Początki soboru sięgają XIX w. W związku ze wzrostem liczebności ludności prawosławnej w Rewlu konieczne było wybudowanie świątyni, która pomieści więcej osób niż stara, mała cerkiew. Datki na budowę świątyni napływały z całej Rosji (przypomnę, że Rosjanie stanowią dziś prawie 40% mieszkańców Tallina), a ukończono ją w 1900 r. Dziś może pomieścić nawet 1500 osób (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). No dobrze, ale… właściwie dlaczego do soboru miano by żywić niechęć? Sobór św. Aleksandra Newskiego, Tallin Podczas II wojny światowej królewski zamek na Wawelu został zhańbiony, stając się na kilka lat siedzibą Hansa Franka. Możemy sobie zatem wyobrazić jak czuli się Estończycy, gdy sobór św. Aleksandra Newskiego wznoszono na miejscu… pochówku legendarnego Kaleva. Też byście się wkurzyli, prawda? Miał to być symbol carskiego panowania nad Estonią. Nie bez powodu wybrano również patrona świątyni Aleksandra Newskiego. Z wdzięczności za ocalenie z katastrofy pociągu cara Aleksandra III Romanowa postanowiono, aby duchową pieczę nad soborem sprawował prawosławny święty, a zarazem książę ruski, którego waleczność okryła się w regionie wielką sławą. Po uzyskaniu niepodległości przez Estonię świątynię planowano zburzyć. Ostatecznie jednak zrezygnowano z tego pomysłu (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Spoglądamy na sobór z zewnątrz. Wyglądem nie odbiega od typowego wizerunku rosyjskich cerkwi. Do środka wchodzimy głównym wejściem (jednym z trzech), które zdobi portal zwieńczony łukiem w kształcie oślego grzbietu. Przekraczając próg świątyni, musimy dostosować się do panujących zasad. Niestety nie można tu wykonywać żadnych zdjęć (dotyczy to również fotografii bez użycia lampy), a kobiety powinny mieć zakrytą głowę. Naszą uwagę w przepięknym wnętrzu soboru zwracają przede wszystkim liczne ikony oraz ikonostas. Stara tradycja wymagała, aby każdy nowy sobór, będący pod wezwaniem świętego, który jest jednocześnie patronem panującego cara, otrzymał od carskiej rodziny ikonę. Tak stało się i w tym przypadku. Świątynia została obdarowana wizerunkiem św. Andrzeja z Krety. Jego wspomnienie w kościele prawosławnym przypada na 17 października. Jest to zarazem dzień… ocalenia Aleksandra III i jego rodziny z katastrofy pociągu (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Zajrzyjcie tutaj koniecznie. Jeśli ktoś nawet odwiedził małe i drewniane cerkwie polskich Karpat, to wrażenia, jakie towarzyszą podczas przebywania w typowym soborze, są zgoła inne. Będziecie zatem mieli porównanie. A jeśli ktoś nie był nigdy w cerkwi, to po prostu zobaczy „z czym to się je” 🙂 . Budynek estońskiego parlamentu, Tallin Opuszczamy świątynię i spacerujemy dalej po zamkowym wzgórzu. Po drodze mijamy dawny zamek, będący obecnie siedzibą estońskiego parlamentu. Z uwagi na funkcję, jaką pełni budynek, nie można go tak po prostu zwiedzić. Jest to możliwe jedynie w zorganizowanych grupach (oczywiście po wcześniejszej rezerwacji). Zadowalamy się zatem podziwianiem gmachu z zewnątrz. Czeka już na nas kolejna atrakcja zamkowego wzgórza i jeden z ciekawszych zabytków Tallina – Katedra Najświętszej Marii Panny. Mamy szczęście. Kościół jest udostępniony dla zwiedzających przez cały rok, zatem jeśli wybieracie się do estońskiej stolicy poza sezonem, nie musicie się martwić o to, że zastaniecie zamknięte wrota (oczywiście w godzinach otwarcia). Katedra NMP, Tallin Katedra NMP to główna świątynia luterańska Tallina. Powstanie kościoła datuje się na rok 1219 i prawdopodobnie jest on najstarszym budynkiem sakralnym w Estonii. Jego historia musi być zatem bardzo bogata, choć nie będę się o niej specjalnie rozpisywał. Podczas panowania Duńczyków swą kaplicę miał tu duński król. Najstarszym elementem architektonicznym katedry, który dotrwał do naszych czasów, jest barokowa wieża powstała w latach 1778 – 1779, na której zawieszono trzy dzwony (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Wchodzimy do środka i zakupujemy bilety wstępu w kwocie €2 (aby wejść na kościelną wieżę, należy dopłacić jeszcze €5, w związku z czym rezygnujemy z tej przyjemności – widoki na miasto będziemy podziwiać za chwilę z okolicznych punktów widokowych – o tym za chwilę). Wraz z biletem otrzymujemy przewodnik po świątyni w wybranym przez nas języku (najszybciej schodzą po angielsku) i ruszamy na zwiedzanie. Co tu dużo opowiadać. Katedra jest przepiękna i te €2, które przyszło nam zapłacić za wejście, zostało dobrze wydane. Spędzamy w niej dobre kilkanaście minut, nie mogąc się napatrzeć na ilość dóbr kultury, która znajduje się w środku. Świątynie Tallina mają coś w sobie. Coś, czego nie znajdziemy w naszych polskich kościołach. Może dlatego, gdy odwiedzam nowe miejsca, kieruję się właśnie tam. Bo nawet mieszkając w Krakowie, gdy pojedzie się do Torunia czy Gdańska, ujrzy się świątynie o odmiennej architekturze i wystroju, często zbudowane z innego materiału. Ta różnorodność to coś fascynującego. Dziś, porównując nowoczesne budowle z różnych stron świata, musimy się dobrze zastanowić, z jakiego kraju pochodzą. Jeszcze kilka wieków temu wiedzielibyśmy to od razu. Wróćmy jednak do tallińskiej katedry. Herby we wnętrzu katedry NMP, Tallin Naszą uwagę w pierwszej kolejności zwraca ogromna liczba herbów (jest ich tutaj aż 107!). Najstarszy spośród nich pochodzi z 1686 r. (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Niektóre swoimi rozmiarami dosłownie powalają. Jeśli miałbym wskazać w pierwszej kolejności, co zapamiętałem z katedry, z pewnością wymieniłbym właśnie herby. I mimo, że wnętrze świątyni, z uwagi na jasne, monotonne ściany, jest nieco surowe, nie odczuwa się tego tak bardzo. W katedrze podziwiamy jednak nie tylko symbole rodowe. Naszą uwagę zwraca ołtarz główny z końca XVII w., organy z II połowy XIX w., a przede wszystkim drewniane ławy z (uwaga!) końca XVIII w.! Robią wrażenie (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Świątynia jest miejscem spoczynku wielu znanych i mniej znanych osobistości. Stąd też odnajdujemy w niej kilka sarkofagów i sporo epitafiów. Zostali tu pochowani Pontus De la Gardie (szwedzki wódz o francuskich korzeniach, słynący z potwornego okrucieństwa, mający na sumieniu krew wielu tysięcy ludzi każdej płci i w każdym wieku); Samuel Greigh (szkocki oficer, jeden z faworytów carycy Katarzyny II, która sama sfinansowała jego sarkofag) oraz Adam Johann Ritter von Krusenstern (rosyjski żeglarz i admirał, dowódca pierwszej w dziejach rosyjskiej ekspedycji dookoła świata) (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Sarkofagi i epitafia nie ustępują urodą wspomnianym herbom i są ich interesującym uzupełnieniem w wypełnieniu katedralnej przestrzeni. Kierując się do wyjścia, zatrzymujemy się na chwilę przy progu świątyni, aby wspomnieć pewną ciekawą, legendarną postać tallińskiego „Don Juana”. Naprawdę nazywał się Otton Johann Thuve i żył w XVII w. Zgodnie z podaniem prowadził on hulaszczy i zawadiacki styl życia, pełen kobiet, wina i śpiewu. Przed śmiercią, w trosce o spokój swej duszy, poprosił o pochówek w progu katedry, aby każdy wierny, wchodząc do świątyni, czynił znak krzyża, tym samym odkupując jego winy. Istnieje również druga wersja legendy. Mówi o tym, że w ten sposób sprośny „talliński Don Juan” nawet po śmierci chciał ułatwić sobie… zaglądanie kobietom pod spódnice 🙂 . Miejsce, gdzie został pochowany, możecie oczywiście odnaleźć w katedrze. Wychodzimy na zewnątrz, aby popatrzeć na Tallin z lotu ptaka. Na zamkowym wzgórzu Toompea odnajdziemy kilka punktów widokowych, z których rozciągają się przepiękne panoramy na miasto. Który z nich oferuje najlepsze widoki? Zaraz odkryję tajemnicę 🙂 . Najbliżej katedry NMP znajduje się platforma widokowa Piiskopi. W moim osobistym rankingu miejsc, z których można podziwiać panoramę Tallina, zajmuje ona drugie miejsce. Właśnie dlatego nie spędzamy tutaj dużo czasu, co nie oznacza, że widoki, jakie się stąd roztaczają, są nieciekawe. Są interesujące, choć nie tak bardzo, jak z kolejnego punktu, do którego właśnie się udajemy. Widok ze wzgórza Toompea na Tallin Ulicami Kiriku oraz Toom-Rüütli docieramy do platformy widokowej Kohtuotsa. Nie będę owijał w bawełnę: razem z Placem Ratuszowym to najpiękniejsze miejsce w Tallinie. Panorama, jaka roztacza się z tego miejsca, obejmuje swoim zasięgiem najciekawsze fragmenty tallińskiego Starego Miasta, Zatokę Fińską, co w połączeniu z drugoplanową, nowoczesną architekturą miasta, daje niepowtarzalny efekt. I choć są budynki, bez których widoki byłyby jeszcze wspanialsze, to i tak podziwianie panoramy estońskiej stolicy z tego miejsca należy do niezapomnianych przeżyć. Wyciągamy aparaty fotograficzne i rozpoczynamy kilkuminutową zabawę. Słońce prześwitujące zza stalowych chmur, czerwone dachy średniowiecznych budowli, spiczaste wieże kościołów – to wszystko w połączeniu z unikatową barwą Bałtyku daje efekt, o jakim marzy każdy fotograf. Takie chwilę mogą trwać wieczność 🙂 . Powrócimy tu jeszcze wieczorem. Tymczasem udajemy się w kierunku baszty Kiek in de Kök. Zwiedzimy tam zarówno tallińskie podziemia, jak i samą basteję. Zatem – chodźmy! Przechodząc w pobliżu soboru Aleksandra Newskiego, można na chwilę podejść pod pobliską basztę Pikk Hermann (Długi Herman), przy której znajduje się kolejny punkt widokowy. Miejsce jest ważne dla Estończyków również z innego powodu. Dziś powiewa tu estońska flaga. Podnoszona codzienne o wschodzie słońca (przy dźwiękach estońskiego hymnu), jest opuszczana o jego zachodzie (przy dźwiękach innej pieśni patriotycznej). Wieża jest jedną z lepiej zachowanych baszt Tallina, a z pewnością najważniejszą (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Chcąc skrócić sobie drogę do Kiek in de Kök, zbaczamy nieco z głównej drogi i lądujemy na… ślepym placu, a dokładnie w… Ogrodzie Duńskiego Króla. Można stąd popatrzeć na miasto, choć widoki nie są już tak imponujące jak z Kohtuotsa. Widać stąd za to doskonale dwie średniowieczne baszty: Tallitorn (Wieżę Konną/Stajenną) oraz Neitsitorn (Wieżę Dziewic). Nazwa tej drugiej może być nieco myląca, gdyż legenda powiada, że przed wiekami mieściło się w niej więzienie dla… prostytutek. Genezę nazwy bastei lepiej wyjaśnia druga wersja podania, mówiąca o tym, że w jej celach przebywały dziewczęta sprzeciwiające się woli rodziców, chcących wydać je za młodzieńców, niekoniecznie kochanych przez owe damy (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Co prawda interesująca nas baszta Kiek in de Kök jest widoczna z ogrodu, ale dojść do niej od tej strony niepodobna. Wobec tego obchodzimy mury od wewnątrz i podchodzimy pod basteję z zachodu. Kiek in de Kok, Tallin Kiek in de Kök to chyba najsłynniejsza tallińska baszta o bardzo intrygującej nazwie. W dialekcie dolnoniemieckim w dosłownym tłumaczeniu oznacza ona ni mniej, ni więcej tylko… „zajrzyj do kuchni”/”rzuć okiem do kuchni”. Nic dziwnego. Wieża jest na tyle wysoka, że w przeszłości strażnik, który pełnił wartę na samej górze, mógł bez problemu zaglądać do okien sąsiednich domostw i przyglądać się, co też dobrego gospodynie przygotowują na obiad 🙂 (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Kiek in de Kok, Tallin Baszta powstawała w kilku etapach. Jej obecna wysokość to niecałe 50 m. Ciekawostką jest fakt, że możemy w niej oglądać pozostałości po oblężeniu miasta przez wojska Iwana Groźnego w 1577 r. Są to armatnie kule, które zachowały się w ścianach (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Dziś w wieży funkcjonuje muzeum, do którego niezwłocznie wchodzimy. Tutaj ważna uwaga. Mamy do wyboru: zwiedzanie samej baszty, samych podziemi, bądź też bilet łączony na obydwie atrakcje. Oczywiście najkorzystniej wychodzi opcja nr 3 (koszt biletu na wieżę i do podziemi to €9). Na taką też opcję się decyduję. Maja zadowala się wariantem nr 2. Z uwagi na to, że podziemia można zwiedzać tylko z przewodnikiem i w małych grupach, konieczna jest wcześniejsza rezerwacja (może być mailowo na adres: kok@ Samą basztę można odwiedzać bez ograniczeń. Zakupujemy bilety, które mają formę naklejek (odpowiednio na wieżę i podziemia). Czekając na przewodnika, siadamy w poczekalni na przygotowanych dla nas krzesłach. Po godz. 11 rozpoczynamy zwiedzanie. Na początek krótki film przedstawiający historię Tallina (w kilku językach). Opowiada ją postać legendarnego starca z tallińskiego jeziora Ülemiste, które, jak wcześniej wspominałem, powstało z łez Lindy ronionych po stracie Kaleva. Według ludowych podań każdego roku, po zmierzchu, wyłania się z wody postać człowieka z popielatą brodą. Starzec pyta pierwszą napotkaną osobę, czy Tallin został już ukończony. Zapytany powinien odpowiedzieć, że nie, gdyż miasto wciąż się rozbudowuje. W przeciwnym wypadku, posępny człowiek bardzo by się ucieszył i zalał estońską stolicę wodami jeziora. Ocaleć miałoby tylko wzgórze Toompea… (Marczuk A., Małkowski J., Tallin, wyd. Astra, Warszawa, 2012). Pomysł umieszczenia staruszka w filmie jako lektora bardzo nam się podoba. W sposób lekko humorystyczny wyjaśnia historię Estonii i Tallina i, co najważniejsze, nie zanudza! Po kilkunastominutowym seansie ruszamy odkrywać podziemia! Sympatyczna pani przewodnik opowiada perfekcyjną angielszczyzną bardzo dokładnie o każdym fragmencie trasy, który mijamy. Aż trudno uwierzyć w to, jak wiele funkcji pełniły podziemne tunele przez prawie 400 lat swojego istnienia. Początkowo służyły celom militarnym. Były także miejscem, w którym więziono ludzi. Używano ich jako magazyny, a podczas II wojny światowej dawały schronienie mieszkańcom miasta przed nalotami, stając się na wiele dni ich domem. Po wojnie w podziemiach nadal istniało małe miasteczko, lecz gdy pod koniec lat 80 opustoszało, tunele zajęli bezdomni. Dziś pełnią kolejną już funkcję podczas swojej długiej historii – są obiektem turystycznym (jednym z najchętniej odwiedzanych w Tallinie). I rzeczywiście – na trasie towarzyszy nam sporo ludzi. Podziemia Tallina Nie będę opowiadał Wam o wszystkich ciekawych rzeczach, które spotkacie na trasie, gdyż pragnę wzmóc Waszą ciekawość i jeszcze bardziej zachęcić do odwiedzin tego miejsca. Uważam, że naprawdę warto! Po zwiedzaniu podziemi wyruszam na eksplorację wieży. Ta część muzeum również zadowoli miłośników historii, a w szczególności średniowiecznych militariów, których jest tu pod dostatkiem. Wystawa opowiada historię Tallina w postaci filmów, makiet i tablic opisowych. Nie ma tu co prawda specyficznego klimatu, jaki towarzyszył nam podczas spaceru podziemnymi tunelami, ale nie czuję się bynajmniej zawiedziony. Tym bardziej, że wchodząc na kolejne piętra baszty, przez okienka podziwiam coraz bardziej interesujące widoki na miasto. Widok z baszty Kiek in de Kok na Tallin Z najwyższej kondygnacji rozciągają się widoki na cztery strony świata. Warto było się tu wspiąć, aby je podziwiać. Jeszcze tylko parę zdjęć i można schodzić. W brzuchu zaczyna burczeć. Czas coś zjeść. Kierunek – Lido! Galeria zdjęć z Wilna i Tallina do obejrzenia tutaj. Galeria zdjęć z poprzedniego wypadu do Tallina do obejrzenia tutaj.
Tzatziki. Bardzo dobrze nam znany dip na bazie jogurtu, ogórka, czosnku i oliwy. Chociaż nawet u nas to danie jest popularne, to nie spotkałam się jeszcze w Polsce z taką jakością jak w Atenach. Co przemawia za oryginalną wersją to jogurt. Nijak on się ma do naszych, które możemy znaleźć w sklepach.
Lubicie kulinarnie zwiedzać świat? Nasza podróż przez Łotwę była niezwykle smakowita. Odwiedziliśmy kilka miejsc i restauracji, które z czystym sumieniem możemy i Wam polecić. To gdzie zjeść na Łotwie? Gdzie zjeść w Rydze? Hercogs Mezaparks Mieszcząca się przy Kokneses prospekts 13A restauracja Hercogs to najlepsze miejsce, w którym jedliśmy podczas naszej podróży. Lokal jest pięknie urządzony, a obsługa perfekcyjnie opiekuje się swoimi gośćmi. Na przystawkę zamówiliśmy smaczną bruchettę zapiekaną z serem oraz warzywami. Na mniejszy głód możemy polecić sałatkę z krewetkami w sosie mango, a na większy – wyborne policzki wołowe, które dosłownie rozpływały się w ustach. Idealnym zwieńczeniem tego pysznego posiłku był deser, czyli czekoladowy fondant z lodami. Niebo w gębie! W Hercogs dzieci mają swoje własne menu, a także kącik zabaw. Annas Dārzs Położony niedaleko Dźwiny lokal Annas Dārzs przy Mūkusalas iela 44 to świetne miejsce na szybki lunch w Rydze. Wnętrze jest pięknie urządzone, ale równie przyjemnie jest w tutejszym ogródku. Karta menu jest zmienna, do wyboru na lunch mamy zawsze kilka dań w przystępnych cenach. My akurat trafiliśmy na wątróbki w sosie z pieczonymi ziemniakami oraz szaszłyki z kurczaka podawane z kuskusem. W Annas Dārzs zjemy smaczny posiłek w miłej atmosferze. Lunch podawany jest od 11:30 do 15:30. Gdzie zjeść w Cesis? Vinetas un Allas Kārumlāde Na dobry początek dnia zajrzycie do Vinetas un Allas Kārumlāde, niewielkiego lokalu mieszczącego się przy Rīgas iela 12. To piekarnia połączona z kawiarnią, a zjecie tu sycące śniadanie w dobrej cenie. Zamawiamy omlety: z serem oraz szynką oraz z tuńczykiem. Zapiekane w piecu omlety podawane są w towarzystwie świeżego pieczywa oraz sałatki. Serwują tu również pyszną kawę, można zakupić też słone lub słodkie wypieki na drogę. W porze lunchu zjeść można tutaj także zupę czy sałatki. Zaļa Zāle W Zaļa Zāle przy Rīgas iela 25 serwują bardzo dobre burgery. Stoliki znajdują się wyłącznie na zewnątrz, w środku znajduje się tylko bar. Zamiast klasycznej bułki mięso z dodatkami podawane jest w pieczywie typu ciabatta. Do wyboru mamy sześć kompozycji smakowych, a w ramach dodatku zamówić możemy pokaźne wiaderko frytek. Są też miniburgery dla dzieci! Kafe PRIEDE Znajdująca się przy Rīgas iela 27 Kafe PRIEDE to dobre miejsce na lunch. W menu znajdziecie kilka ciekawych pozycji. My po sycącym śniadaniu zdecydowaliśmy się na lekki posiłek i zamówiliśmy zupę brokułową z panierowanym serem, placki ziemniaczane oraz miskę dobroci, w której znalazły się warzywa czy hummus. Nie mogliśmy natomiast odmówić sobie kawy oraz deseru w postaci marcepanowego ciasta. Było tak pyszne, że zniknęło z talerza zanim zdążyliśmy nacisnąć spust migawki. Musicie uwierzyć nam na słowo! Cafe 2Locals Cafe 2Locals mieści się przy Rīgas iela 24a. Najlepiej wybrać się tutaj na późny obiad lub kolację. Lokal dysponuje niewielką salą, ale też ogródkiem, z którego podziwiać możemy widok na miejski plac o wdzięcznej nazwie Pole Róży (Rožu laukums). Na przystawkę zamawiamy marynowaną makrelę w towarzystwie cebulki, marynowanych grzybków, kaparów oraz ziołowego twarożku. To było tak pyszne, że zniknęło z talerza w oka mgnieniu. I jedynie zaostrzyło nasz apetyt. Zamawiając dania główne postawiliśmy na klasykę. Na jednym talerzu wylądował sporych rozmiarów burger wołowy z frytkami, na drugim łosoś w towarzystwie pieczonych warzyw. Delikatna, maślana bułka świetnie komponowała się z odpowiednio wysmażonym mięsem oraz pysznymi dodatkami. Soczysty łosoś rozpływał się w ustach, a warzywa znakomicie dopełniały smak. Palce lizać! W menu znajdziemy również dania dla najmłodszych. Ala skusiła się na makaron z kawałkami kurczaka w sosie pomidorowym. Jak widać, wszyscy lubimy klasykę. Warto dodać, że w lokalu znajdziemy kilka zabawek oraz gry planszowe, którą mogą umilić dzieciom czas oczekiwania na posiłek. Gdzie zjeść na Łotwie. Mapa Planujecie rodzinną podróż na Łotwę? Zobaczcie, jakie ciekawe miejsca warto odwiedzić w Parku Narodowym Gauja. Polecamy również atrakcje dla dzieci w Rydze. Łotwę odwiedziliśmy na zaproszenie Magnetic Latvia, łotewskiej organizacji turystycznej.
. ggx1znmrtg.pages.dev/927ggx1znmrtg.pages.dev/132ggx1znmrtg.pages.dev/7ggx1znmrtg.pages.dev/454ggx1znmrtg.pages.dev/986ggx1znmrtg.pages.dev/507ggx1znmrtg.pages.dev/825ggx1znmrtg.pages.dev/220ggx1znmrtg.pages.dev/958ggx1znmrtg.pages.dev/886ggx1znmrtg.pages.dev/625ggx1znmrtg.pages.dev/231ggx1znmrtg.pages.dev/532ggx1znmrtg.pages.dev/553ggx1znmrtg.pages.dev/197
gdzie zjeść w tallinie